To niesamowite. W Tarnowie, powiatowym mieście w Małopolsce, można kupić herbatę i napoje z Tajwanu. I nie są to zapakowane w torebki liście herbaciane, ale gotowa herbata w kubku w stylu nocnego targowiska z dodatkami takimi jak tapioka, liczi, aloes czy ananas. Zafoliowana i zapakowana po tajwańsku. Ze strony internetowej firmy Crazy Bubble, właściciela stoiska, możemy dowiedzieć się, że jest ona pierwszym polskim importerem wszelkich składników stosowanych w tej specyficznej herbacie. Kolejny namacalny dowód globalizacji – rzecz tak bardzo regionalna, specyficzna i niekoniecznie trafiająca w gusta większości, do tego najbardziej azjatycka jak to tylko możliwe, staje się osiągalna dla przeciętnego mieszkańca małopolskiej wsi.
Na Tajwanie stoiska z tego rodzaju napojami można spotkać dosłownie wszędzie. Na ulicy, na każdym rogu, na nocnym targowisku. Mój ulubiony nocny targ Fengjia (逢甲夜市) obejmuje około 15 tysięcy stoisk, z których bardzo duża część to właśnie sklepiki z herbatą na wynos. Konkurencja jest ogromna, ale 30-40 tysięcy potencjalnych klientów każdego wieczoru to nie lada kąsek dla sprzedawców.
Jednym z najpopularniejszych napojów jest herbata perłowa 珍珠奶茶 (zhēnzhū nǎichá) z tapioką, produktem z masy uzyskiwanej w wyniku mielenia manioku. Herbata perłowa w wersji “na bogato”, z mlekiem i dużą ilością cukru, powinna raczej pełnić rolę deseru (a może nawet całego posiłku) niż napoju. Bubble Tea, Pearl Milk Tea to nazwy od lat doskonale znane w USA czy innych państwach anglojęzycznego świata, gdzie chińska diaspora ma się dobrze już od dawna. Zważywszy, że imigranci chińscy w państwach anglosaskich w znacznej mierze pochodzą z Hong Kongu i południowych prowincji, gdzie perłowa herbata święci największe triumfy, to nic dziwnego, że jest popularna u Wuja Sama.
Cały czas nie mogę się jednak oprzeć wrażeniu, że z chińską herbatą w stylu POP serwowaną na Zachodzie, jest dokładnie tak samo jak ze Świętami Bożego Narodzenia w Chinach. To znaczy, że jest po prostu odwrotnie niż chciał Antoine de Saint-Exupery, pisząc że najważniejsze jest niewidoczne dla oczu. Otóż, tutaj liczy się tylko to, co jest widoczne dla oczu. Żeby obchodzić święta nie trzeba wiedzieć kim był Jezus (zaprawdę powiadam Wam, znam Chińczyków, którzy mimo skończonych studiów wyższych nie mają zielonego pojęcia – są w mniejszości, ale jednak!). Ważne, że można sobie kupić świąteczne gadżety, ubrać mikołajową czapkę albo sweter z reniferem. Staram się wystrzegać krzywdzących uogólnień, ale bądźmy szczerzy – w Chinach i na Tajwanie chrześcijańskie święta nie mają wymiaru duchowego. Są to zresztą zwykłe dni robocze.
Podobnie ma się sprawa z udziwnioną herbatą – produktem kultury masowej. Wątpię, czy przeciętny konsument w polskiej galerii, trzymając w rękach papierowy kubek zdaje sobie sprawę, że kultura herbaciana, 茶文化 (chá wénhuà), jest szeroką dziedziną o bogatej historii, że gdzieś w Azji funkcjonują poważne szkoły parzenia herbaty, że można tam zwiedzić muzea herbaty, że dobra herbata osiąga w Chinach zawrotne ceny, analogicznie do wina w Europie. Tak naprawdę dostajemy do rąk produkt, będący finałowym efektem fuzji wielowiekowej chińskiej tradycji z zachodnią kulturą popularną, na której działanie Tajwan wystawiany był przez dziesięciolecia. Nie zapominajmy też o wpływach ze strony dawnego japońskiego hegemona , który na Tajwanie jest wspominany nieco cieplej niż w Chinach. “Nieco” jest tutaj użyte eufemistycznie, gdyż Chińczycy Japończyków wręcz nienawidzą (jak sami twierdzą). Trudno się zresztą dziwić, że nie mają ochoty zapomnieć Japońskiej Gwardii Cesarskiej ani nankińskiej masakry, ani pozostałych zbrodni wojennych, nie mówiąc już o świeższych przewinieniach japońskiego rządu. Tak czy inaczej, tajwańska herbata perłowa 珍珠奶茶 z miasta Taichung (台中) miała swój pierwowzór w produkcie japońskim.
Nie uważam wcale, że każdy Polak powinien znać 中国六大茶类 (Zhōngguó liù dà chá lèi), tzw. Sześć Chińskich Wielkich Rodzajów Herbaty. Tym bardziej nie uważam, że powinien opanować gatunki herbaty, których są setki. Sądzę jednak, że skala ignorancji w kwestii Chin i państw nieeuropejskich jest u nas wręcz niebywała. Pamiętam dobrze, że w toku mojej edukacji historycznej po raz pierwszy poruszono temat Chin w liceum, przy okazji omawiania wojny rosyjsko-japońskiej (1904-1905 r.), a i to głównie w kontekście uczestnictwa w wojnie Polaków z zaboru rosyjskiego. W zderzeniu z pięcioma tysiącami lat historii Państwa Środka uważam to za co najmniej niewystarczające. Jeśli w szkole było coś więcej o Chinach, to przepraszam Panią od historii – widocznie nie do końca uważałam na lekcjach.
Zostawmy jednak szkołę. Jeszcze gorzej jest z tematami okołochińskimi w naszych mediach. Czasami mam wrażenie, że gdyby nie oddolne inicjatywy mądrych ludzi w internecie, w polskojęzycznych środkach przekazu temat Chin by nie istniał albo byłby całkowicie zmarginalizowany i sprowadzony do poziomu zabawnych ciekawostek – zapychaczy. A tymczasem Chiny, czy tego chcemy czy nie, wpływają na byt Pana, Pani i Państwa…
W 2013 r. ukazał się ważny, choć pełen goryczy i niewybredny językowo artykuł Krzysztofa Stanowskiego pt. “Ogłupiali mnie długo i – o zgrozo – skutecznie. Jestem idiotą!”:
“Jestem idiotą.
Wiem, że Ewa Farna tyje, ale nie wiem, kto rządzi Chinami.
Wiem, że nowy iPhone jest dłuższy niż stary, a nie wiem, kto rządzi Chinami.
Wiem, że Depardieu został obywatelem Rosji, a nie wiem, kto rządzi Chinami.
Wiem, jak wygląda Marta Grycan, a nie wiem, kto rządzi Chinami.
Wiem, że Krzysztof Ibisz napisał książkę, a nie wiem, kto rządzi Chinami.
Wiem, że dziewczyna Lewandowskiego trenuje karate, a nie wiem, kto rządzi Chinami.”
Czytając to wyznanie najbardziej uderzyło mnie, że każda z zapamiętanych bzdur mogłaby zostać zastąpiona czymś pożytecznym, na przykład jeden członek chińskiego politbiura zamiast jednej nieważnej informacji. Marnujemy intelektualny potencjał w dużej części na totalne brednie, podczas gdy ktoś inny po prostu na tym zarabia.
“Mam pretensje do mediów, bo wydaje mi się, że szkołę ukończyłem jako osoba o trochę większej wiedzy o świecie. Odkąd zdałem się na zawodowych dziennikarzy, by mi tę wiedzę dostarczali, odtąd idiocieję. Moim zdaniem dzisiaj przeciętny Polak prawie nic nie wie o Polsce i ZUPEŁNIE NIC o świecie. Poważne tematy nakrywane są telewizyjną papką z gówna, i gówno na sam koniec w mojej (waszej?) głowie zostaje.”
Konkluzja artykułu jest bardzo pesymistyczna: jestem idiotą i tak już zostanie. Myślę jednak, że powinna ona być budująca: zwracajmy uwagę na to, co i o czym czytamy, nie zadowalając się tylko herbatą w plastikowym kubku. Zamiast zaczynać od końca i na tym poprzestać, cofnijmy się o krok.
Robimy więc krok w tył (chronologicznie) po to, żeby zrobić krok w przód w kierunku zrozumienia herbacianej rzeczywistości. Bowiem przed erą Bubble Tea była (i trwa nadal) era herbaty w butelkach. Trudno wyobrazić sobie tajwański sklep bez różnorodnych herbat w mnóstwie wariantów. Jest herbata zielona, czarna, czerwona, jaśminowa, jęczmienna, z cukrem, bez curku, z małą ilością cukru, z mlekiem, bez mleka. To wszystko dostępne na każdym rogu i o każdej porze (tajwańskie “żabki” są otwarte całą dobę). Nasza mrożona Nestea w dwóch smakach naprawdę blado wypada przy tym bogactwie (nasza, czyli dostępna w polskich sklepach, bo właścicielem marki jest Nestle, a producentem Coca-Cola…).
Żeby lepiej pojąć skąd ta niesamowita różnorodność herbaty mrożonej, cofnijmy się o jeszcze jeden krok. Nie sposób bowiem zrozumieć fenomenu herbaty “fast foodowej” bez podstaw chińskiej kultury herbacianej, 茶文化. Wróćmy więc do korzeni, albo raczej – do liści, 茶叶…
中国六大茶类 (Zhōngguó liù dà chá lèi), Sześć Chińskich Wielkich Rodzajów Herbaty:
-
- 绿茶, herbata zielona,
-
- 白茶, herbata biała,
-
- 黄茶, herbata żółta,
-
- 乌龙茶 (inaczej 清茶), herbata Wulong (turkusowa),
-
- 红茶, dosłownie tłumacząc z chińskiego – herbata czerwona, w Polsce znana jako herbara czarna,
- 黑茶,dosłownie tłumacząc z chińskiego – herbata czarna, w Polsce znana jako herbara czerwona.
Każdy z rodzajów herbaty obejmuje setki gatunków, posiadających specyficzne cechy uzależnione od klimatu i miejsca uprawy Camellia sinensis, a także od stopnia fermentacji, palenia i obróbki. Uogólniając można powiedzieć, że Chińczycy najbardziej cenią sobie klasyczną herbatę zieloną, niefermentowaną i naturalną.
Pocieszające jest to, że dla przeciętnych mieszkańców Państwa Środka herbata to również bardzo trudny i skomplikowany temat. W chińskojęzycznym internecie jest mnóstwo stron przybliżających herbacianą tematykę.
Znam jednak Chińczyków, którzy zajmując się zawodowo czymś zupełnie innym, jednocześnie pasjonują się herbatą. Dyrektor pewnej fabryki w mieście Taizhou (台州市) doskonale zna się na gatunkach Camellia sinensis, a w pracy chętnie otacza się akcesoriami herbacianymi, 茶具.
I tak dobrnęliśmy do końca mojego wywodu. Wszystko zaczęło się od zielonego listka i wszystko się do niego sprowadza. Bez zielonego listka nie ma nic. Pamiętajmy o tym, choćbyśmy natknęli się na najbardziej wymyślną Bubble Tea… ?
W dobie globalizacji i kultury masowej tak łatwo zatracić się w ambalażach, tym co powierzchowne, nie pytając dlaczego coś jest takie, jakie jest. Rzeczywistość jest zawsze bardziej skomplikowana niż się wydaje. To niby oczywiste, ale paradoksalnie, w erze gdy dostęp do wiedzy nie jest już zarezerwowany dla elit, stereotypy i ignorancja mają się coraz lepiej. Można powiedzieć, że się czepiam, że to tylko herbata, ale tak właśnie powstały krzywdzące stereotypy na temat Chin – od niezrozumienia rzeczy najmniejszych.