Bubble tea z Tajwanu pod polskimi strzechami

To niesamowite. W Tarnowie, powiatowym mieście w Małopolsce, można kupić herbatę i napoje z Tajwanu. I nie są to zapakowane w torebki liście herbaciane, ale gotowa herbata w kubku w stylu nocnego targowiska z dodatkami takimi jak tapioka, liczi, aloes czy ananas. Zafoliowana i zapakowana po tajwańsku. Ze strony internetowej firmy Crazy Bubble, właściciela stoiska, możemy dowiedzieć się, że jest ona pierwszym polskim importerem wszelkich składników stosowanych w tej specyficznej herbacie. Kolejny namacalny dowód globalizacji – rzecz tak bardzo regionalna, specyficzna i niekoniecznie trafiająca w gusta większości, do tego najbardziej azjatycka jak to tylko możliwe, staje się osiągalna dla przeciętnego mieszkańca małopolskiej wsi.

Na Tajwanie stoiska z tego rodzaju napojami można spotkać dosłownie wszędzie. Na ulicy, na każdym rogu, na nocnym targowisku. Mój ulubiony nocny targ Fengjia (逢甲夜市) obejmuje około 15 tysięcy stoisk, z których bardzo duża część to właśnie sklepiki z herbatą na wynos. Konkurencja jest ogromna, ale 30-40 tysięcy potencjalnych klientów każdego wieczoru to nie lada kąsek dla sprzedawców.

IMG_4745
Każdy szanujący się sklepik z herbatą na Tajwanie stara się wypromować własny, specyficzny produkt. W praktyce związek oferowanych napojów z herbatą jest często bardzo… luźny. Powyższy przybytek oferuje herbaciane klasyki, ale chwali się także różnymi rodzajami 清凉果醋 (qīngliáng guǒ cù), “orzeźwiającego owocowego octu”, czyli napojów na tzw. lodowatym kwasie octowym w wariantach żurawinowym, winogronowym oraz jabłkowym. Chińska kultura octu jest zresztą niezwykle bogata i sięga Okresu Wiosen i Jesieni (VIII w. p. n. e.). “Mniej soli, więcej octu” to także jedna z koronnych zasad japońskiej medycyny. A propos Japonii, sklepik poleca także 抹茶 (Mǒchá), słynną japońską sproszkowaną herbatę zwaną Matcha.

Jednym z najpopularniejszych napojów jest herbata perłowa 珍珠奶茶 (zhēnzhū nǎichá) z tapioką, produktem z masy uzyskiwanej w wyniku mielenia manioku. Herbata perłowa w wersji “na bogato”, z mlekiem i dużą ilością cukru, powinna raczej pełnić rolę deseru (a może nawet całego posiłku) niż napoju. Bubble Tea, Pearl Milk Tea to nazwy  od lat doskonale znane w USA czy innych państwach anglojęzycznego świata, gdzie chińska diaspora ma się dobrze już od dawna. Zważywszy, że imigranci chińscy w państwach anglosaskich w znacznej mierze pochodzą z Hong Kongu i południowych prowincji, gdzie perłowa herbata święci największe triumfy, to nic dziwnego, że jest popularna u Wuja Sama.

bubble tea

Herbata perłowa to bestseller wszechczasów, jednak co jakiś czas w chińskojęzycznych mediach ma miejsce dyskusja na temat szkodliwości tapioki, a właściwie skrobii modyfikowanej, nierzadko występującej w towarzystwie sztucznych barwników i emulgatorów. Trzeba jednak przyznać, że herbata jest pyszna, a konsystencja perełek wręcz uzależnia! Bez tony niezdrowego cukru to po prostu nie byłoby to. Foto: https://blog.icook.tw/

Cały czas nie mogę się jednak oprzeć wrażeniu, że z chińską herbatą w stylu POP serwowaną na Zachodzie, jest dokładnie tak samo jak ze Świętami Bożego Narodzenia w Chinach. To znaczy, że jest po prostu odwrotnie niż chciał Antoine de Saint-Exupery, pisząc że najważniejsze jest niewidoczne dla oczu. Otóż, tutaj liczy się tylko to, co jest widoczne dla oczu. Żeby obchodzić święta nie trzeba wiedzieć kim był Jezus (zaprawdę powiadam Wam, znam Chińczyków, którzy mimo skończonych studiów wyższych nie mają zielonego pojęcia – są w mniejszości, ale jednak!). Ważne, że można sobie kupić świąteczne gadżety, ubrać mikołajową czapkę albo sweter z reniferem. Staram się wystrzegać krzywdzących uogólnień, ale bądźmy szczerzy – w Chinach i na Tajwanie chrześcijańskie święta nie mają wymiaru duchowego. Są to zresztą zwykłe dni robocze.

Podobnie ma się sprawa z udziwnioną herbatą – produktem kultury masowej. Wątpię, czy przeciętny konsument w polskiej galerii, trzymając w rękach papierowy kubek zdaje sobie sprawę, że kultura herbaciana, 茶文化 (chá wénhuà), jest szeroką dziedziną o bogatej historii, że gdzieś w Azji funkcjonują poważne szkoły parzenia herbaty, że można tam zwiedzić muzea herbaty, że dobra herbata osiąga w Chinach zawrotne ceny, analogicznie do wina w Europie. Tak naprawdę dostajemy do rąk produkt, będący finałowym efektem fuzji wielowiekowej chińskiej tradycji z zachodnią kulturą popularną, na której działanie Tajwan wystawiany był przez dziesięciolecia. Nie zapominajmy też o wpływach ze strony dawnego japońskiego hegemona , który na Tajwanie jest wspominany nieco cieplej niż w Chinach. “Nieco” jest tutaj użyte eufemistycznie, gdyż Chińczycy Japończyków wręcz nienawidzą (jak sami twierdzą). Trudno się zresztą dziwić, że nie mają ochoty zapomnieć Japońskiej Gwardii Cesarskiej ani nankińskiej masakry, ani pozostałych zbrodni wojennych, nie mówiąc już o świeższych przewinieniach japońskiego rządu. Tak czy inaczej, tajwańska herbata perłowa 珍珠奶茶 z miasta Taichung (台中) miała swój pierwowzór w produkcie japońskim.

Nie uważam wcale, że każdy Polak powinien znać 中国六大茶类 (Zhōngguó liù dà chá lèi), tzw. Sześć Chińskich Wielkich Rodzajów Herbaty. Tym bardziej nie uważam, że powinien opanować gatunki herbaty, których są setki. Sądzę jednak, że skala ignorancji w kwestii Chin i państw nieeuropejskich jest u nas wręcz niebywała. Pamiętam dobrze, że w toku mojej edukacji historycznej po raz pierwszy poruszono temat Chin w liceum, przy okazji omawiania wojny rosyjsko-japońskiej (1904-1905 r.), a i to głównie w kontekście uczestnictwa w wojnie Polaków z zaboru rosyjskiego. W zderzeniu z pięcioma tysiącami lat historii Państwa Środka uważam to za co najmniej niewystarczające. Jeśli w szkole było coś więcej o Chinach, to przepraszam Panią od historii – widocznie nie do końca uważałam na lekcjach.

Zostawmy jednak szkołę. Jeszcze gorzej jest z tematami okołochińskimi w naszych mediach. Czasami mam wrażenie, że gdyby nie oddolne inicjatywy mądrych ludzi w internecie, w polskojęzycznych środkach przekazu temat Chin by nie istniał albo byłby całkowicie zmarginalizowany i sprowadzony do poziomu zabawnych ciekawostek – zapychaczy. A tymczasem Chiny, czy tego chcemy czy nie, wpływają na byt Pana, Pani i Państwa…

W 2013 r.  ukazał się ważny, choć pełen goryczy i niewybredny językowo artykuł Krzysztofa Stanowskiego pt. “Ogłupiali mnie długo i – o zgrozo – skutecznie. Jestem idiotą!”:

“Jestem idiotą.

Wiem, że Ewa Farna tyje, ale nie wiem, kto rządzi Chinami.
Wiem, że nowy iPhone jest dłuższy niż stary, a nie wiem, kto rządzi Chinami.
Wiem, że Depardieu został obywatelem Rosji, a nie wiem, kto rządzi Chinami.
Wiem, jak wygląda Marta Grycan, a nie wiem, kto rządzi Chinami.
Wiem, że Krzysztof Ibisz napisał książkę, a nie wiem, kto rządzi Chinami.
Wiem, że dziewczyna Lewandowskiego trenuje karate, a nie wiem, kto rządzi Chinami.”

Czytając to wyznanie najbardziej uderzyło mnie, że każda z zapamiętanych bzdur mogłaby zostać zastąpiona czymś pożytecznym, na przykład jeden członek chińskiego politbiura zamiast jednej nieważnej informacji. Marnujemy intelektualny potencjał w dużej części na totalne brednie, podczas gdy ktoś inny po prostu na tym zarabia.

“Mam pretensje do mediów, bo wydaje mi się, że szkołę ukończyłem jako osoba o trochę większej wiedzy o świecie. Odkąd zdałem się na zawodowych dziennikarzy, by mi tę wiedzę dostarczali, odtąd idiocieję. Moim zdaniem dzisiaj przeciętny Polak prawie nic nie wie o Polsce i ZUPEŁNIE NIC o świecie. Poważne tematy nakrywane są telewizyjną papką z gówna, i gówno na sam koniec w mojej (waszej?) głowie zostaje.”

Konkluzja artykułu jest bardzo pesymistyczna: jestem idiotą i tak już zostanie. Myślę jednak, że powinna ona być budująca: zwracajmy uwagę na to, co i o czym czytamy, nie zadowalając się tylko herbatą w plastikowym kubku. Zamiast zaczynać od końca i na tym poprzestać, cofnijmy się o krok.

24067993_10156063358192904_3960892411234284004_n

Takim krokiem wstecz (chronologicznie), ale jednocześnie do przodu (bo przybliżającym nas do istoty sprawy), jest przyjrzenie się herbacianej codzienności. Soki i różne mrożone herbaty w butelkach w tajwańskim convenience store, czyli w małym sklepie typu żabka.

Robimy więc krok w tył (chronologicznie) po to, żeby zrobić krok w przód w kierunku zrozumienia herbacianej rzeczywistości. Bowiem przed erą Bubble Tea była (i trwa nadal) era herbaty w butelkach. Trudno wyobrazić sobie tajwański sklep bez różnorodnych herbat w mnóstwie wariantów. Jest herbata zielona, czarna, czerwona, jaśminowa, jęczmienna, z cukrem, bez curku, z małą ilością cukru, z mlekiem, bez mleka. To wszystko dostępne na każdym rogu i o każdej porze (tajwańskie “żabki” są otwarte całą dobę). Nasza mrożona Nestea w  dwóch smakach naprawdę blado wypada przy tym bogactwie (nasza, czyli dostępna w polskich sklepach, bo właścicielem marki jest Nestle, a producentem Coca-Cola…).

Picture1

Mityczny władca Shennong (神农), “Boski Rolnik” przypadkowo odkrywa herbatę 4500 lat temu…

Żeby lepiej pojąć skąd ta niesamowita różnorodność herbaty mrożonej, cofnijmy się o jeszcze jeden krok. Nie sposób bowiem zrozumieć fenomenu herbaty “fast foodowej” bez podstaw chińskiej kultury herbacianej, 茶文化. Wróćmy więc do korzeni, albo raczej – do liści, 茶叶…

http___mmbiz.qpic.cn_mmbiz_jpg_pEVnwYAGbZ9Fp1JQ8UzroZKLlg3xWS51ZSIFARt3ibIuNhekiafxyPmiazfJMia17iaO42vblEAtsC8OiaWJbz4ZYfibw_640
Tarasy herbaciane. Źródło: http://www.xincha.com
http___mmbiz.qpic.cn_mmbiz_iarhqswLpBr2CYzxTkKFQ46bIzF6vBIzpBgS0zmC0cn9zXS2Xy5WTGSlBPOib82tDexvcnTsDRibLoklyq9jWjiaYQ_0
中国六大茶类 (Zhōngguó liù dà chá lèi). Źródło: http://www.xincha.com

中国六大茶类 (Zhōngguó liù dà chá lèi), Sześć Chińskich Wielkich Rodzajów Herbaty:

    • 绿茶, herbata zielona,
    • 白茶, herbata biała,
    • 黄茶, herbata żółta,
    • 乌龙茶 (inaczej 清茶), herbata Wulong (turkusowa),
    • 红茶, dosłownie tłumacząc z chińskiego – herbata czerwona, w Polsce znana jako herbara czarna,
  • 黑茶,dosłownie tłumacząc z chińskiego – herbata czarna, w Polsce znana jako herbara czerwona.

Każdy z rodzajów herbaty obejmuje setki gatunków, posiadających specyficzne cechy uzależnione od klimatu i miejsca uprawy Camellia sinensis, a także od stopnia fermentacji, palenia i obróbki. Uogólniając można powiedzieć, że Chińczycy najbardziej cenią sobie klasyczną herbatę zieloną, niefermentowaną i naturalną.

Przechwytywanie

Autor powyższego artykułu pyta we wstępie w jaki sposób entuzjasta herbaty , któremu zależy nie tylko na walorach smakowych, lecz także na magii uzdrawiania, ma wybrać? Jest mnóstwo gatunków herbaty występujących w ramach Sześciu Wielkich Rodzajów, a jeszcze więcej marek – niczym gwiazd na niebie. Źródło: http://www.xincha.com

Pocieszające jest to, że dla przeciętnych mieszkańców Państwa Środka herbata to również bardzo trudny i skomplikowany temat. W chińskojęzycznym internecie jest mnóstwo stron przybliżających herbacianą tematykę.

10175051_10152406682072904_9171730265201845738_n

Herbaciany kącik w fabryce w Chinach, Prowincja Zhejiang.

Znam jednak Chińczyków, którzy zajmując się zawodowo czymś zupełnie innym, jednocześnie pasjonują się herbatą. Dyrektor pewnej fabryki w mieście Taizhou (台州市) doskonale zna się na gatunkach Camellia sinensis, a w pracy chętnie otacza się akcesoriami herbacianymi, 茶具.

10277910_10152406689307904_4568166297649779438_n

Wbrew tradycji, w Chinach herbata często serwowana jest w naczyniu szklanym.

I tak dobrnęliśmy do końca mojego wywodu. Wszystko zaczęło się od zielonego listka i wszystko się do niego sprowadza.  Bez zielonego listka nie ma nic. Pamiętajmy o tym, choćbyśmy natknęli się na najbardziej wymyślną Bubble Tea… ?

W dobie globalizacji i kultury masowej tak łatwo zatracić się w ambalażach, tym co powierzchowne, nie pytając dlaczego coś jest takie, jakie jest. Rzeczywistość jest zawsze bardziej skomplikowana niż się wydaje. To niby oczywiste, ale paradoksalnie, w erze gdy dostęp do wiedzy nie jest już zarezerwowany dla elit, stereotypy i ignorancja mają się coraz lepiej. Można powiedzieć, że się czepiam, że to tylko herbata, ale tak właśnie powstały krzywdzące stereotypy na temat Chin – od niezrozumienia rzeczy najmniejszych.

Ratunku! Chińczycy sinizują mnie w Polsce!

Zastanawiam się, czy jest na świecie jakiś naród, który w takim stopniu jak Chińczycy potrafiłby narzucać innym nacjom swoje zwyczaje. W europejskiej historii rzadko zdarzało się, żeby najeźdźcy przejmowali język i kulturę podporządkowanego narodu. Tymczasem, Chińczycy nie musieli śpiewać “Nie będzie Mandżur (albo Mongoł) pluł nam w twarz”, bo zarówno mandżurska dynastia Qing jak i mongolska dynastia Yuan, mimo podboju Chin nie tylko nie wytrzebiły zwyczajów i języka Hanów, ale w dużym stopniu się zsinizowały¹. Kiedy w 2005 roku wyjechałam na Tajwan, też liczyłam na jakieś małe “zchińszczenie” mojej osoby. Wówczas, perspektywa poznania lokalnych zwyczajów była dla mnie tak fascynująca, że można to chyba porównać tylko ze spotkaniem z Marsjanami i możliwością obserwowania ich codziennego życia (ale bez całej tej obawy o ewentualność wszczepienia implantów, które, jak każdy wie, bardzo ciężko potem usunąć).

Oczywista oczywistość. Ktoś, kto wyjeżdża do Azji albo do jakiegokolwiek innego kraju musi się liczyć z faktem, że ludzie będą się tam zachowywać inaczej. Mało tego, ten ktoś powinien się pewnie liczyć z ewentualnością przejęcia niektórych lokalnych zachowań (no bo w końcu klimat, rozwiązania architektoniczne, rodzaj dostępnego pożywienia, organizacja czasu pracy trochę nas ograniczają). Ale w jaki sposób wytłumaczyć fakt, że Chińczycy przyjeżdżający do Polski są w stanie narzucić mi w moim własnym kraju swoje sino-zachowania i w ciągu kilku dni wpłynąć na pracę stołówki, w której jedzą “roboczy obiad” (ostatnio modne w korpomowie określenie working lunch, które ma usprawiedliwiać coś tak nieprofesjonalnego jak jedzenie..)?

Organizacja posiłków na sposób chiński zakłada, że na środku stołu znajduje się kilka lub kilkanaście potraw, z których każdy gość wybiera sobie to, na co ma ochotę (w praktyce zwykle próbuje wszystkiego po trochu). Podczas wspólnych posiłków nie zamawia się potraw indywidualnie. W Chinach zazwyczaj jedna osoba zaznacza w specjalnym restauracyjnym formularzu jakie dania będzie spożywać cała grupa. Obecnie można też zamawiać przez aplikację w telefonie, a rola kelnera powoli zostaje zredukowana do przyniesienia potraw do stołu.

Do blatu stołu przytwierdzony jest mniejszy, obracający się blat. Na nim kładzie się potrawy, których każdy gość może skosztować. Jak widać, z kieliszka do wina pije się wszystko. Toasty z mlekiem w roli głównej to w Chinach całkiem normalna sprawa.

Do blatu stołu przytwierdzony jest mniejszy, obracający się blat. Na nim kładzie się potrawy, których każdy gość może skosztować. Jak widać, z kieliszka do wina pije się wszystko. Toasty z mlekiem w roli głównej to w Chinach całkiem normalna sprawa.

Teoretycznie mogłabym w Polsce nie organizować posiłków na sposób chiński. Powiem więcej, nawet próbowałam zmusić Chińczyków do jedzenia po polsku. W końcu rùxiāngsuísú (入乡随俗 ), w wolnym tłumaczeniu “jeśli wejdziesz między wrony, musisz krakać jak i one…”  to pierwsze chengyu, jakiego się nauczyłam. Okazuje się jednak, że za każdym razem obracało się to przeciwko mnie, ponieważ po pierwsze, i tak musiałam pomagać im w zamawianiu potraw. To są prawdziwi Chińczycy prosto z Chin, w dodatku w większości bez znajomości języków europejskich i europejskiej kuchni. Przy indywidualnym zamawianiu dla dziesięciu osób, łączny czas spędzony na “roboczym obiedzie” wydłuży się nawet o godzinę. No bo przecież pan Wang chce dokładnie wiedzieć, czy ryba jest smażona czy duszona, rzeczna czy morska. A pan Zheng  jest mało zdecydowany (zresztą, który Chińczyk jest?) i potrzebuje dziesięciu minut żeby określić jakie chce ziemniaki. Po drugie, przez lata nauczyłam się, że sino-natura wygrywa zawsze i wszędzie, więc w gastronomii nie chce być inaczej. Tutaj dochodzimy więc do tego, co po drugie. Chińczycy wcale nie chcą pozostać przy indywidualnie wybranej potrawie. Po kilku kęsach zaczną zachęcać towarzyszy do spróbowania swojego dania (nie można zaprzepaścić żadnej okazji żeby podlizać się zwierzchnikowi, 上司 shàngsi), przekładać sobie kawałki mięsa, frytki i warzywa z talerza na talerz, tracąc przy tym część frykasów w transporcie. A i laowaiowi² coś się dostanie, przecież siedzi taki biedny ze swoją nudną i marną potrawą. Jeśli przypadkiem masz pod opieką kilku Chińczyków, to strzeż się i wiedz, że taka sytuacja może zdarzyć się nie tylko w przyfabrycznej kantynie, lecz także w restauracji Wierzynek w Krakowie. Aaaa! Nie, nie, nie. Nigdy więcej.

wl.jpg
Nauczona doświadczeniami, w Polsce zawsze zamawiam dla Chińczyków hurtowo. Jak widać, wszyscy są szczęśliwi.

Nauczona doświadczeniami, w Polsce zawsze zamawiam dla Chińczyków hurtowo. Jak widać, wszyscy są szczęśliwi.

Dlatego, ze względu na własną wygodę rezygnuję z polonizowania Chińczyków i pozwalam im nawet podczas pobytu w Polsce pielęgnować swoją chińskość.

Ostatnio przypadło mi w udziale inne ekstremalne przeżycie. Wiadomo, że Chińczycy kochają herbatę co najmniej od czasów dynastii Tang, a kultura herbaciana, 茶文化 (chá wénhuà) jest sztuką samą w sobie. W codziennym zapracowanym chińskim życiu nie ma miejsca na długie herbaciane ceremonie 功夫茶(gōngfūchá).

cha
Zestaw do parzenia herbaty w stylu 功夫(gōngfū). Gongfu (Kung fu) odnosi się do ludzkiego wysiłku włożonego w opanowanie jakiejś umiejętności na wysokim poziomie (na przykład osiągnięcia biegłości w sztuce herbacianej). Określanie chińskich sztuk walki jako Kung fu w językach europejskich jest w istocie wynikiem błędu w tłumaczeniu lub zrozumieniu źródłowego pojęcia, gdyż sztuki walki są przez Chińczyków określane jako 中国武术 (Zhōngguó wǔshù).

Zestaw do parzenia herbaty w stylu 功夫(gōngfū). Gongfu (Kung fu) odnosi się do ludzkiego wysiłku włożonego w opanowanie jakiejś umiejętności na wysokim poziomie (na przykład osiągnięcia biegłości w sztuce herbacianej). Określanie chińskich sztuk walki jako Kung fu w językach europejskich jest w istocie wynikiem błędu w tłumaczeniu lub zrozumieniu źródłowego pojęcia, gdyż sztuki walki są przez Chińczyków określane jako 中国武术 (Zhōngguó wǔshù).

Znajdzie się za to czas na wielokrotne zalewanie tych samych herbacianych liści. Codziennie rano dzielni Chińczycy zalewają więc gorącą wodą liście w swoim termosie, który zabierają ze sobą wszędzie. Już nawet w Polsce każde dziecko wie, że liście zalane gorącą wodą raz mają najlepszy zapach, zalane po raz drugi – najlepszy smak, a zalane po raz trzeci i więcej, służą długim i owocnym rozmowom z przyjacielem (w Polsce długie i owocne rozmowy z przyjacielem są zazwyczaj urozmaicane innymi płynami, ale jakaś zbieżność kulturowa występuje). Przybywszy do Polski, Chińczycy już od rana przygotowują swoje termosiki, więc przed rozpoczęciem z nimi spotkania należy uzbroić ich w podstawowy oręż – czajnik z gorącą wodą. Lubię chińską herbatę, ale jak większość rodaków zaczynam dzień od kawy. Któregoś dnia rano tłumaczyłam ustnie podczas szkolenia. Nie wszystko szło jak po maśle, zrobiło się trochę zamieszania i kilka razy musiałam wstawać do tablicy, na której znajdowały się objaśnienia. Potem wracałam na swoje miejsce, gdzie stała sobie moja kawa. Ku mojemu zdziwieniu za każdym razem gdy wracałam kawa była bardziej rozcieńczona, aby w końcu wejść w fazę kompletnej lury.

Po chwili okazało się, że pewien młody chiński inżynier chciał być uprzejmy i po prostu dolewał mi gorącej wody do kawy przy okazji dolewania jej do swojej herbaty. Myślał, że tak trzeba. Zresztą 开水(kāishuǐ), gorąca woda, to w Chinach temat fascynujący sam w sobie. Zrozumiałam wtedy jednak, że są granice sinizacji i od tej pory trzymam swój kubek w zasięgu wzroku. Być może przyjęłam, jak kiedyś Mandżurowie, chińskie imię i nazwisko, ale będę bronić ostatniego przyczółka polskości – swojej kawy…

Ciekawym zjawiskiem wpisującym się w kontekst chińskich wizyt w Polsce są zmiany na rynku bursztynu. Chińczycy w ciągu kilku lat przyczynili się nie tylko do znaczącego wzrostu cen biżuterii i surowca, ale również zrewolucjonizowali estetykę bursztynowych bransolet czy wisiorków (głównie jednak bransolet!). Jeszcze kilka lat temu próżno było szukać takich ozdób w polskich sklepach z bursztynem. Dziś, przemierzając gdańskie czy krakowskie Stare Miasto, często natykamy się na poniższe cuda w zakresie cenowym od około 500 zł do nawet 20 000 zł za sztukę.

IMG_0136
bransoleta z bursztynu – ulubiona ozdoba chińskiego turysty

bransoleta z bursztynu – ulubiona ozdoba chińskiego turysty

Noszenie takich bransolet to w Chinach przede wszystkim domena mężczyzn. Tym lepiej dla właścicieli sklepów, bo mimo wielu pozytywnych zmian w kierunku równouprawnienia kobiet i mężczyzn (socjalizm ma swoje dobre strony), Chińczycy pozostają jednak społeczeństwem patriarchalnym. Jak w każdym takim społeczeństwie, w Chinach pieniądze trzymają głównie mężczyźni. Tak się składa, że chińscy mężczyźni nie oszczędzają na własnym luksusie (o ile ich na niego stać). A o tym, że ich stać, przekonali się już kilka lat temu wszyscy parający się handlem bursztynem w Polsce. Nie dziwi więc wynik małego eksperymentu, którego efekty przedstawiam poniżej.

Po lewej stronie mamy wyniki wyszukiwania po wpisaniu w wyszukiwarkę Google hasła bransoleta. Po prawej stronie widzimy wyniki po wpisaniu w tę samą wyszukiwarkę hasła 手串 (shǒu chuàn), czyli tego samego hasła po chińsku (Baidu pokazuje podobne wyniki). Ten przykład dowodzi chyba jednoznacznie dla kogo polskie sklepy przygotowały obecną ofertę stawiając na szlifowane kule, stylistykę, w której w Chinach utrzymane są bransolety nie tylko z bursztynu. Już nie turysta niemiecki ani amerykański jest najbardziej wyczekiwany przez sklepy z bursztynem, ale właśnie turysta z Państwa Środka. W ciągu ostatnich 5 lat, napędzana chińskim popytem cena bursztynu rosła średnio o 20-30 procent rocznie. W roku 2017 polski rynek bursztynniczy po raz pierwszy zanotował spadek ceny surowca. Chińscy kupcy tak bardzo podbili ceny polskiego bursztynu, że odbiorcy z USA i Europy Zachodniej całkowicie stracili zainteresowanie zakupami w Polsce. W tym roku na Międzynarodowych Targach Gdańskich po raz pierwszy nie dominowali Chińczycy. Chiński rynek zwyczajnie się nasycił.

Koniec bursztynowej hossy nie oznacza jednak, że sprzedawcy bursztynu powinni rozglądać się za nowymi projektami biżuterii, ponieważ Polska staje się ostatnio coraz bardziej popularnym celem wycieczek chińskich grup. Po Paryżu, Rzymie i Pradze przychodzi czas na nas. Chińczycy czują się nad Wisłą bardzo dobrze. Często słyszę od nich, że to pewnie dlatego, iż mamy, tak samo jak oni, socjalistyczne doświadczenia. A może dlatego, że też mamy smoka.

Być może Chińczycy wcale nie mają aż tak rozwiniętych sinizujących mocy, tylko po prostu jest ich tak bardzo dużo. Być może zamiast “sinizacja” powinnam raczej skupić się na słowie “globalizacja”. Nie wiem. Na pewno jednak wiem, że będę miała coraz więcej okazji do obserwacji, bo nasza globalna wioska staje się coraz mniejsza.


Przypisy:

¹Zjawisko sinizacji przybierało zupełnie różne oblicza w przypadku Mongołów i Mandżurów. Mongołowie często przejmowali kulturę, religię i języki ludów podbitych (a nie tylko Chińczyków) w całym swoim imperium, co zresztą przyczyniło się do jego rozpadu. Stopień sinizacji Mandżurów jest przedmiotem debaty historyków. Szkoła New Qing History zakwestionowała opiewaną wcześniej zdolność Chińczyków do przekazywania najeźdźcom zwyczajów, języka czy sposobu organizacji państwa. Nie można jednak podważać występowania tej zdolności w ogóle, a raczej dyskutować nad zakresem zjawiska. Inne kultury Dalekiego Wschodu również wiele zawdzięczają Chinom.

²Kolokwialne, lekko drwiące określenie obcokrajowca.