Ostatnio zdałam sobie sprawę z tego, jak wiele zabawnych sytuacji doświadczam obcując z Chińczykami w Polsce. Wynikają one z ich pojmowania świata na sposób znany z Chin albo po prostu z indywidualnej kreatywności. Oto kilka, które szczególnie zapadły mi w pamięć:
1. Rozcieńczanie kawy
Chińczycy piją herbatę w ten sposób, że rano zalewają w termosie listki herbaciane 茶叶 cháyè wrzątkiem, a potem przez cały dzień dolewają gorącej wody do tych samych listków. Dostęp do gorącej wody to świętość; w Chinach w miejscach publicznych popularne są automaty, z których można jej sobie za darmo nalać. Dolewanie wody do termosu / gaiwanu swojego towarzysza jest świadectwem troski i uprzejmości. Zdarzyło mi się, że bez mojej wiedzy (bo wyszłam sobie na chwilę) gość z Chin dolał mi wody do kawy, która w efekcie stała się po prostu lurą. Skoro dolewa się wody do herbaty, to dlaczego nie do kawy? W sumie dobre pytanie. I intencje też były dobre. Szanuję.
2. Używanie dialektu lokalnego aby szef nas nie zrozumiał
Przybyły z Chin gość zapytał mnie: „Skąd pochodzi Twój przełożony?” Odpowiedziałam: „Z Warszawy”. A on na to: „To kapitalnie, możecie z kolegami z pracy rozmawiać w swoim lokalnym dialekcie. Dzięki temu szef was nie zrozumie.” Uznał, że skoro jesteśmy na południu Polski, a nasz przełożony jest z Warszawy, to znaczy że nie posługuje się on naszym dialektem lokalnym. Odległość ponad 200 kilometrów w jego Zhejiangu oznaczałaby właśnie to, więc dlaczego u nas miałoby być inaczej? No coż, marzenia.
3. Prawo jazdy ważne tylko w Kielcach 🙂
Kiedyś tłumaczyłam podczas przesłuchania w komisariacie, do którego został wezwany obywatel Chin, ponieważ złapano go na jeździe z przekroczeniem dozwolonej prędkości oraz kierowaniu pojazdem bez uprawnień. To znaczy… miał prawo jazdy, ale tylko chińskie. Nie jest ono w Polsce rozpoznawane, ponieważ Chiny nie są stroną w konwencji wiedeńskiej o ruchu drogowym. Jednak Chińczyk upierał się, że jego prawo jazdy jest w Polsce ważne, a już na pewno jest ważne w Kielcach. Tam bowiem również zatrzymano go za przekraczanie dozwolonej prędkości, jednak nie podważono jego uprawnień do kierowania pojazdem. Czy kielecka policja jest więc wyrozumiała wobec obcokrajowców bez prawka? Raczej było tak, że policjanci w Kielcach po prostu się nie znali albo nie chcieli zaprzątać sobie głowy przesłuchaniami. Pewnie nie przyszło im do głowy, że dadzą obywatelowi Chin tak poważny argument w sporze z władzą w innym polskim mieście.
4. Dlaczego Polacy ciągle mówią do siebie „kaczka”?
„Bez przerwy mówicie do siebie DUCK. Dlaczego?” – usłyszałam kiedyś od Chińczyka.
Duck. Tak.
No w sumie.
5. Komunizm ostatecznym celem rewolucji 🙂
Powiedziałam kiedyś do grupy z Chin: „Na wydziale narzędziowni, gdzie właśnie jesteśmy, znajdują się jeszcze propagandowe hasła z czasów komunizmu. Takie jak macie w Chinach.” Jeden z gości mnie poprawił: „Chyba z czasów socjalizmu. Przecież komunizm jest ostatecznym celem rewolucji i nie został jeszcze osiągnięty”.
Opadła mi szczęka i zaszyłam się w kącie.
6. Chiński metr kontra polski metr
Gdy wymiary przysłanych przez chińskiego dostawcę części nie będą mieściły się w tolerancjach, możecie dowiedzieć się, że…. chiński metr nie równa się naszemu metrowi. Chiny używają wprawdzie systemu metrycznego, gdzie metr to 米 mǐ, ale kiedyś byłam świadkiem sytuacji, w której użyty został tradycyjny chiński system miar, a zamiast metra wystąpiło 3 razy 市尺 shì chǐ. Tradycyjne 市尺 shì chǐ to w chińskim systemie miar 33.33 cm. 33.33 cm x3 = 99.99 cm. 差不多 Chàbùduō.7.
7. Ohydny polski ryż!
Gdy do jakiejś organizacji przybywa jedna z pierwszych delegacji chińskich, chce się ich ugościć jak najlepiej. A co na pewno zjedzą Chińczycy? Wiadomo: 米饭 mǐfàn, czyli ryż. Tylko że ryż, który jest popularny w polskich stołówkach nie jest ryżem, który jedzą Chińczycy w Chinach. Oczywiście Chiny są bardzo różnorodne kulinarnie i spożywa się tam wiele odmian ryżu. Myślę, żę to przede wszystkim sposób przygotowania naszego ryżu sprawił, że moim oczom ukazał się widok ludzi o okropnie wykrzywionych twarzach. Posiłek zakończył się z dużą ilością resztek. I to wcale nie dlatego, że goście chcieli podkreślić, jak dużo jedzenia przygotowano i jak wspaniale czują się podjęci. Ups. Mifan mifanowi nie równy.
8. Zakładowe turnieje madżonga?
„Czy macie w swojej firmie turnieje madżonga? My mamy” – zagadnął mnie kiedyś gość z Chin. W polskich firmach nie ma już turniejów niczego. W sumie szkoda.
麻将 májiàng – chińska gra na czterech graczy; wykorzystuje się w niej 144 kamienie podzielone na grupy.
Mijają lata i wiele zabawnych sytuacji powszednieje, wiele też umyka mojej pamięci. Jednak codzienne obcowanie z ludźmi wywodzącymi się z tak bardzo odmiennej kultury jest super doświadczeniem.
A na pewno… ogród coraz bardziej wypełniony roślinami pochodzącymi z Dalekiego Wschodu. Niezrównana bioróżnorodność Chin oraz całkiem niezłe zimowanie dużej ilości tamtejszych gatunków w umiarkowanym klimacie sprawia, że trudno dziś wyobrazić sobie nie tylko polskie, ale w ogóle europejskie ogrody bez licznych przykładów flory chińskiej. Param się ogrodnictwem już trzeci sezon i nadal nie mogę uwierzyć ile tego jest.
W dodatku trend jest wzrostowy – oferta szkółek drzew i krzewów ciągle poszerza się o kolejne rośliny z Azji. Trudno wyobrazić sobie, jakie będą ostateczne ekologiczne skutki tego przyrodniczego transferu, ale już widać pierwsze poważne konsekwencje: kilka lat temu w ogrodach Europy zagościła przywieziona razem z roślinami ćma azjatycka, która potrafi w ciągu dwóch dni zjeść duży krzew naszego rodzimego bukszpanu. Zanim ogrodnicy w Europie nauczyli się walczyć ze szkodnikiem nie mającym tutaj naturalnego wroga, ćma ogołociła wiele imponujących, kilkudziesięcioletnich okazów bukszpanu. Buxus to dla Europy nie jest zwykły zimozielony krzew; to od wieków najczęściej wybierany materiał do tworzenia stanowiących całoroczną strukturę ogrodu topiarów (strzyżonych form), żywopłotów, obwódek, labiryntów. Już w czasach rzymskich Pliniusz pisał o zdobiącym jego apeniński ogród bukszpanie strzyżonym w kształty zwierzęce.
Cóż… miejmy nadzieję, że ćmą azjatycką zainteresują się w końcu nasze ptaki, ponieważ walka z tym szkodnikiem jest wyczerpująca.
Trzeba jednak przyznać, że Europa dostała z Dalekiego Wschodu wiele pięknych roślin, które zadomowiły się w naszych ogrodach tak bardzo, iż traktujemy je jak rodzime. Dotyczy to zarówno roślin uprawianych ze względu na atrakcyjne kwitnienie, jak i elementów strukturalnych (np. iglaków).
Najpopularniejsze z nich to:
piwonia chińska, Paeonia, 牡丹 mǔdān – na jej kwitnienie czekamy w maju i czerwcu, bez przeszkód zimuje w polskim klimacie;
hortensja bukietowa, Hydrangea paniculata, 圆锥绣球 yuánzhuī xiùqiú – ozdoba lata, w zależności od pogody w danym roku kwitnie w lipcu lub sierpniu, doskonale zimuje;
hortensja ogrodowa, Hydrangea macrophylla, 绣球 xiùqiú – kwitnie latem, niektóre odmiany już w czerwcu; jej zimowanie w klimacie umiarkowanym jest trudne, ponieważ kwitnie na pędach dwuletnich (zawiązywanych w roku powszednim) – w przypadku ich przemarznięcia nie zakwita i ma tylko liście; po chińsku hortensja to dosłownie „haftowana kula”;
funkia, Hosta, 玉簪属 yùzān shǔ – coraz trudniej znaleźć polski ogród bez jej ozdobnych liści; hosta to po chińsku „nefrytowa spinka do włosów”;
trawy ozdobne, 装饰草 zhuāngshì cǎo – w ostatnich latach niezwykle modne, np. miskant chiński występujący w wielu odmianach, zarówno karłowych jak i dorastających do kilku metrów, dobrze zimuje;
hibiskus („róża chińska”) Hibiscus, 木槿属 mùjǐn shǔ -rodzaj obejmujący ponad 200 gatunków, zarówno niskich (bylinowych) jak i pnących, dorastających w umiarkowanym klimacie do około 2 metrów; mam wrażenie, że pnące hibiskusy są teraz wszędzie;
klon palmowy, Acer Palmatum, 棕榈枫 zōnglǘ fēng – drzewo coraz częściej spotykane w ogrodach przydomowych, cenione ze względu na oryginalny pokrój i przebarwianie liści;
rododendron, Rhododendron, 杜鹃 dùjuān- zimozielony krzew, kwitnie w maju; nie wiem, czy jest jakieś powiązanie między rododendronem i kukułką, ale 杜鹃 dùjuān oznacza też kukułkę;
magnolia, Magnolia, 木兰属 mùlán shǔ – kwitnące już w kwietniu i maju drzewo lub krzew; jego atrakcyjność polega na tym, że kwiaty pojawiają się zanim wyrosną liście; Mulan (magnolia) to także imię legendarnej wojowniczki z okresu Dynastii Północnych i Południowych; jej historia została spopularyzowana w Chinach dzięki balladzie, a poza Chinami dzięki Disneyowi;
pieris. Pieris, 马醉木属 mǎzuìmù shǔ- rodzaj z rodziny wrzosowatych, zimozielony krzew; po chińsku „drzewo pijanego konia”, gdyż konie stojąc pod nim stają się odrętwiałe i nie mogą ustać prosto; roślina nieco trująca;
iglaki, np. modrzew japoński, sosna koreańska;
bambus, Bambusa, 簕竹族 Lè zhú zú – spotykany rzadziej niż powyższe, ale zyskujący coraz większą popularność nie tylko w ogrodach stylizowanych na orientalne, lecz także w założeniach nowoczesnych; w sprzedaży w Polsce jest wiele odmian mrozoodpornych. Bambus jest częstym tematem w chińskim malarstwie. To symbol długowieczności, siły fizycznej i psychicznej.
Interesujące fakty o bambusie:
-„obrazy bambusa” to podgatunek w malarstwie, ale istnieje także bambusowy styl w chińskiej kaligrafii;
– obrazy bambusów były tak popularne, że namalowanie łodygi bambusa było jednym z zadań podczas egzaminów urzędniczych w Chinach;
– bambus jest tak uniwersalną rośliną, że może być jedzeniem, mieć zastosowanie jako materiał budowlany, można wyprodukować z niego papier, pałeczki, broń i wiele innych przedmiotów;
– bambus jest inspiracją dla wielu mądrości ludowych (nie tylko w Chinach, lecz w całej Azji Wschodniej), np. „Uginaj się, ale nie daj się złamać. Bądź elastyczny, ale mocno zakorzeniony”.
ZNACZENIE RÓŻY CHIŃSKIEJ DLA EUROPY
Niezwykle interesująca jest także rola, jaką róża chińska odegrała w hodowli europejskich róż współczesnych, zmieniając tym samym kształt europejskiego ogrodu. Do końca XVIII wieku róże kwitły jeden raz, nie powtarzając kwitnienia w tym samym roku. Ponadto, były mało odporne na choroby i miały ograniczoną kolorystykę. Rewolucję przyniosło skrzyżowanie w 1867 roku we Francji róży chińskiej z różą herbatnią. Tak powstał powtarzający kwitnienie mieszaniec herbatni, pierwsza róża współczesna. Róże historyczne nadal występują. Kwitną tylko raz, zwykle w czerwcu. Można je jeszcze spotkać w niektórych parkach czy ogrodach botanicznych, ale w szkółkach znajdziemy różnorodne kolorystycznie, zdrowsze i kwitnące wielokrotnie róże z genomem chińsko – europejskim. Chiny są też prawdopodobną kolebką róż – 70% gatunków tego krzewu pochodzi z Dalekiego Wschodu. A przecież róża nie jest rodzajem szczególnie kojarzącym się z Chinami. Być może jest to związane z faktem, że pod względem tworzenia nowych odmian hodowcom chińskim daleko jeszcze do kolegów z Niemiec, Anglii czy Francji.
Kilka dni temu uczestniczyłam w kolacji służbowej (już właściwie nie chadzam do restauracji przy innych okazjach…). W zacnym międzynarodowym polsko – chińsko – francuskim gronie wybraliśmy się do nowo otwartej restauracji orientalnej z daniami kuchni chińskiej, wietnamskiej, tajskiej i japońskiej. Wszyscy moi współpracownicy byli zachwyceni, poza tymi z Chin. Smakowała im jedynie wietnamska zupa Pho, ale dania smażone były według nich przesolone i po prostu paskudne. Jednak największym ich grzechem była nieautentyczność, czyli fakt odbiegania od prawdziwych azjatyckich smaków. Skandal!
Ponieważ jestem osobą prowadzącą wyjątkowo bujne życie towarzyskie ;), piątek był zaledwie prologiem do reszty mojego emocjonującego weekendu. Dzień później spotkaliśmy się przy 火锅 huoguo, ognistym kociołku w mieszkaniu jednego z chińskich współpracowników (tych samych, którym nie przypadła do gustu azjatycka kuchnia made in Poland).
Trzeba przyznać, że kolega naprawdę się postarał z tym kociołkiem. Po oryginalne składniki jechał 90 kilometrów. Jednak prawda jest taka, że wielu z tych frykasów nie byliśmy w stanie przełknąć.
Bardzo często spotykam się w Polsce z zachwytami nad kuchnią chińską. Oczywiście, bułki 包子 baozi czy smażony ryż 炒饭 chaofan smakują prawie każdemu. Jednak prawda jest taka, że z tego co kręci się na typowym chińskim stole przeciętny Europejczyk zje ze smakiem może połowę. I nie mam tu na myśli dań ekstremalnych, takich jak pijane krewetki, które są dosłownie pijane (między innymi dlatego, że odurzone alkoholem łatwiej uchwycić w pałeczki i zjeść żywcem). Nie mam też na myśli dania kantońskiego o nazwie Trzy piski 三叫鼠 san jiao shu, pod którą to nazwą kryją się żywe małe myszki w sosie sojowym, pierwszy pisk wydające przy uchwyceniu w pałeczki, drugi przy zamoczeniu w sosie, a trzeci przy umieszczeniu w ustach. Trzy piski są tak niewiarygodną potrawą, że sami Chińczycy często uważają je za legendę miejską, ale okazuje się, że coś takiego naprawdę istnieje.
Trzy piski, 三叫鼠 san jiao shu
Pijane krewetki, 醉虾 zui xia
Nie! Ja mam tutaj na myśli często spotykane dania, które ze względu na składniki, sposób przyprawienia albo marynowania po prostu nie przystają do europejskich gustów.
Poniżej kilka zdjęć, które zrobiłam w nadmorskiej prowincji Zhejiang (na południu Chin). Wybrałam te potrawy, którymi bardzo często bywam raczona podczas kolacji, a widząc je, szybciej obracam stołem aby upewnić się, że mnie ominą.
Już widzę te kolejki do restauracji serwujących….
醉白玉蟹 zui bai yu xie – pijanego białego jadeitowego kraba
小龙虾 xiao long xia – raka luizjańskiego, w Polsce popularnego raczej wśród akwarystów niż kucharzy
红烧八戒手 hong shao ba jie shou, duszone golonki
醉香螺 zui xiang luo – pijane ślimaki
Oczywiście, wiele zależy od regionu Chin. Pamiętam, że w Pingyao w prowincji Shanxi mogłam zjeść sto procent tego, co było na stole. A zjadłabym nawet sto pięćdziesiąt. Pingyao słynie z klusek gryczanych, które są naprawdę wyborne. Niewątpliwie w każdym miejscu w Państwie Środka możemy znaleźć pyszną potrawę i doświadczyć kulinarnego uniesienia. Mówiąc o „pięćdziesięciu jadalnych procentach” mam na myśli przede wszystkim proszone obiady i kolacje, podczas których jesteśmy zdani na potrawy wybrane dla nas przez Chińczyków. Możemy wówczas poznać kuchnię danego regionu o wiele mniej wybiórczo niż wtedy, gdy sami idziemy do restauracji i zamawiamy jeden posiłek według własnego gustu. Z drugiej strony, chociaż nie zdarzyło mi się to wiele razy, możemy z takiej kolacji wyjść głodni.
Wracając do przygotowanego przez mojego chińskiego kolegę, ognistego kociołka 火锅 huoguo…
Zasadnicza różnica między europejskimi zupami a azjatyckim kociołkiem jest taka, że ten drugi służy do przygotowania potraw bezpośrednio na stole. Podczas gdy wywar gotuje się na wolnym ogniu, wrzucamy do niego pokrojone w cienkie plastry mięso, a także pierożki, warzywa, grzyby, tofu czy owoce morza. Gdy po kilku minutach składniki są już ugotowane, każdy gość wykłada je według uznania do swojej miseczki i spożywa bezpośrednio z niej. Mimo nazwy kojarzącej się z zupą, w całym tym przedsięwzięciu nie chodzi tak naprawdę o picie wywaru, lecz o zjedzenie tego, co się w nim ugotowało.
Chociaż ognisty kociołek jest popularny w całych Chinach, to jednak istnieją znaczne regionalne różnice pod względem wrzucanych do niego składników. Pan Zhang pochodzi z prowincji Jiangxi, więc jest zrozumiałe, że przygotowane przez niego dodatki do kociołka były typowe dla kuchni Chin południowych. Nie zabrakło wodorostów, krewetek, wontonów oraz kulek rybnych.
Poza tym, pan Zhang przygotował dwa wywary: jeden ostry (chwała mu za to, bo intensywne przyprawy potrafią wiele zagłuszyć), drugi neutralny. Smak łagodnego wywaru był dla mnie tak dojmujący, że aż poprosiłam kolegę o przepis żeby sprawdzić co w tym było. Teraz niestety myśli, że mi bardzo smakowało i zamierzam ugotować to samo, ale przynajmniej już wiem w jaki sposób uzyskuje się ten słodki, mdlący efekt: do kości wieprzowych dodajemy kolcowój chiński (nazwa handlowa: jagody goji) i białą rzodkiew, gotujemy przez 4 godziny, a następnie dodajemy mleko, anyż gwiazdkowy, cukier i imbir. Tragedia.
枸杞 kolcowój chiński (jagody goji)
八角 badian właściwy (anyż gwiazdkowy)
Kociołek pana Zhanga to tylko przykład. Na prawie każdym stole chińskim znajduję coś, co pozbawia mnie apetytu. Dlatego jestem przekonana, że przeciętny Europejczyk nie będzie w stanie rozkoszować się wieloma potrawami kuchni chińskiej, tak samo jak Azjata nie będzie fanem wielu polskich potraw. To mało odkrywcze, ale w przypadku tak bardzo odległych od siebie tradycji kulinarnych naprawdę nie ma wyjścia: chcąc prowadzić w Polsce restaurację azjatycką po prostu trzeba się dostosować do lokalnych gustów.
Adaptowanie potraw różnych krajów na potrzeby lokalnego rynku gastronomicznego wpisuje się w zjawisko globalizacji, które dotyka dziś wszystkie dziedziny życia. Jestem ciekawa w jakim stopniu Polacy poszerzą swoje kulinarne horyzonty o prawdziwe smaki chińskie. W małomiasteczkowej Polsce od dawna jest miejsce na prowadzone przez Wietnamczyków restauracje orientalne, w dużych miastach popularność zyskują punkty z pierożkami baozi. Polska powiatowa prędzej czy później przyswaja trendy z metropolii, więc kto wie – być może już niedługo w każdym miasteczku RP będziemy mogli doświadczyć chińskich smaków. Fajnie by było, gdyby zamiast zmieniać smaki pod lokalną klientelę, udało się wyselekcjonować takie oryginalne potrawy, które smakują wszystkim. No, prawie wszystkim, bo zadowolenie ogółu jest niemożliwe.
Rozmyślając nad sprawami gastronomii dochodzę do jeszcze jednego wniosku: to, co mi w Chinach nie smakuje, nie smakuje mi strasznie, a to mi smakuje, smakuje mi bardziej niż cokolwiek i kiedykolwiek w Europie. Zupełnie tak, jak z całymi Chinami: to, czego się w nich nie cierpi, nie cierpi się do granic, ale to co się w nich kocha, kocha się do szaleństwa. 😉
P.S. Pan Zhang nie miał w mieszkaniu kieliszków, dzięki czemu tego wieczoru odkryłam nowe zastosowanie dla naczyń do jajek na miękko ;).
To niesamowite. W Tarnowie, powiatowym mieście w Małopolsce, można kupić herbatę i napoje z Tajwanu. I nie są to zapakowane w torebki liście herbaciane, ale gotowa herbata w kubku w stylu nocnego targowiska z dodatkami takimi jak tapioka, liczi, aloes czy ananas. Zafoliowana i zapakowana po tajwańsku. Ze strony internetowej firmy Crazy Bubble, właściciela stoiska, możemy dowiedzieć się, że jest ona pierwszym polskim importerem wszelkich składników stosowanych w tej specyficznej herbacie. Kolejny namacalny dowód globalizacji – rzecz tak bardzo regionalna, specyficzna i niekoniecznie trafiająca w gusta większości, do tego najbardziej azjatycka jak to tylko możliwe, staje się osiągalna dla przeciętnego mieszkańca małopolskiej wsi.
Na Tajwanie stoiska z tego rodzaju napojami można spotkać dosłownie wszędzie. Na ulicy, na każdym rogu, na nocnym targowisku. Mój ulubiony nocny targ Fengjia (逢甲夜市) obejmuje około 15 tysięcy stoisk, z których bardzo duża część to właśnie sklepiki z herbatą na wynos. Konkurencja jest ogromna, ale 30-40 tysięcy potencjalnych klientów każdego wieczoru to nie lada kąsek dla sprzedawców.
Każdy szanujący się sklepik z herbatą na Tajwanie stara się wypromować własny, specyficzny produkt. W praktyce związek oferowanych napojów z herbatą jest często bardzo… luźny. Powyższy przybytek oferuje herbaciane klasyki, ale chwali się także różnymi rodzajami 清凉果醋 (qīngliáng guǒ cù), “orzeźwiającego owocowego octu”, czyli napojów na tzw. lodowatym kwasie octowym w wariantach żurawinowym, winogronowym oraz jabłkowym. Chińska kultura octu jest zresztą niezwykle bogata i sięga Okresu Wiosen i Jesieni (VIII w. p. n. e.). “Mniej soli, więcej octu” to także jedna z koronnych zasad japońskiej medycyny. A propos Japonii, sklepik poleca także 抹茶 (Mǒchá), słynną japońską sproszkowaną herbatę zwaną Matcha.
Jednym z najpopularniejszych napojów jest herbata perłowa 珍珠奶茶 (zhēnzhū nǎichá) z tapioką, produktem z masy uzyskiwanej w wyniku mielenia manioku. Herbata perłowa w wersji “na bogato”, z mlekiem i dużą ilością cukru, powinna raczej pełnić rolę deseru (a może nawet całego posiłku) niż napoju. Bubble Tea, Pearl Milk Tea to nazwy od lat doskonale znane w USA czy innych państwach anglojęzycznego świata, gdzie chińska diaspora ma się dobrze już od dawna. Zważywszy, że imigranci chińscy w państwach anglosaskich w znacznej mierze pochodzą z Hong Kongu i południowych prowincji, gdzie perłowa herbata święci największe triumfy, to nic dziwnego, że jest popularna u Wuja Sama.
Herbata perłowa to bestseller wszechczasów, jednak co jakiś czas w chińskojęzycznych mediach ma miejsce dyskusja na temat szkodliwości tapioki, a właściwie skrobii modyfikowanej, nierzadko występującej w towarzystwie sztucznych barwników i emulgatorów. Trzeba jednak przyznać, że herbata jest pyszna, a konsystencja perełek wręcz uzależnia! Bez tony niezdrowego cukru to po prostu nie byłoby to. Foto: https://blog.icook.tw/
Cały czas nie mogę się jednak oprzeć wrażeniu, że z chińską herbatą w stylu POP serwowaną na Zachodzie, jest dokładnie tak samo jak ze Świętami Bożego Narodzenia w Chinach. To znaczy, że jest po prostu odwrotnie niż chciał Antoine de Saint-Exupery, pisząc że najważniejsze jest niewidoczne dla oczu. Otóż, tutaj liczy się tylko to, co jest widoczne dla oczu. Żeby obchodzić święta nie trzeba wiedzieć kim był Jezus (zaprawdę powiadam Wam, znam Chińczyków, którzy mimo skończonych studiów wyższych nie mają zielonego pojęcia – są w mniejszości, ale jednak!). Ważne, że można sobie kupić świąteczne gadżety, ubrać mikołajową czapkę albo sweter z reniferem. Staram się wystrzegać krzywdzących uogólnień, ale bądźmy szczerzy – w Chinach i na Tajwanie chrześcijańskie święta nie mają wymiaru duchowego. Są to zresztą zwykłe dni robocze.
Podobnie ma się sprawa z udziwnioną herbatą – produktem kultury masowej. Wątpię, czy przeciętny konsument w polskiej galerii, trzymając w rękach papierowy kubek zdaje sobie sprawę, że kultura herbaciana, 茶文化 (chá wénhuà), jest szeroką dziedziną o bogatej historii, że gdzieś w Azji funkcjonują poważne szkoły parzenia herbaty, że można tam zwiedzić muzea herbaty, że dobra herbata osiąga w Chinach zawrotne ceny, analogicznie do wina w Europie. Tak naprawdę dostajemy do rąk produkt, będący finałowym efektem fuzji wielowiekowej chińskiej tradycji z zachodnią kulturą popularną, na której działanie Tajwan wystawiany był przez dziesięciolecia. Nie zapominajmy też o wpływach ze strony dawnego japońskiego hegemona , który na Tajwanie jest wspominany nieco cieplej niż w Chinach. “Nieco” jest tutaj użyte eufemistycznie, gdyż Chińczycy Japończyków wręcz nienawidzą (jak sami twierdzą). Trudno się zresztą dziwić, że nie mają ochoty zapomnieć Japońskiej Gwardii Cesarskiej ani nankińskiej masakry, ani pozostałych zbrodni wojennych, nie mówiąc już o świeższych przewinieniach japońskiego rządu. Tak czy inaczej, tajwańska herbata perłowa 珍珠奶茶 z miasta Taichung (台中) miała swój pierwowzór w produkcie japońskim.
Nie uważam wcale, że każdy Polak powinien znać 中国六大茶类 (Zhōngguó liù dà chá lèi), tzw. Sześć Chińskich Wielkich Rodzajów Herbaty. Tym bardziej nie uważam, że powinien opanować gatunki herbaty, których są setki. Sądzę jednak, że skala ignorancji w kwestii Chin i państw nieeuropejskich jest u nas wręcz niebywała. Pamiętam dobrze, że w toku mojej edukacji historycznej po raz pierwszy poruszono temat Chin w liceum, przy okazji omawiania wojny rosyjsko-japońskiej (1904-1905 r.), a i to głównie w kontekście uczestnictwa w wojnie Polaków z zaboru rosyjskiego. W zderzeniu z pięcioma tysiącami lat historii Państwa Środka uważam to za co najmniej niewystarczające. Jeśli w szkole było coś więcej o Chinach, to przepraszam Panią od historii – widocznie nie do końca uważałam na lekcjach.
Zostawmy jednak szkołę. Jeszcze gorzej jest z tematami okołochińskimi w naszych mediach. Czasami mam wrażenie, że gdyby nie oddolne inicjatywy mądrych ludzi w internecie, w polskojęzycznych środkach przekazu temat Chin by nie istniał albo byłby całkowicie zmarginalizowany i sprowadzony do poziomu zabawnych ciekawostek – zapychaczy. A tymczasem Chiny, czy tego chcemy czy nie, wpływają na byt Pana, Pani i Państwa…
W 2013 r. ukazał się ważny, choć pełen goryczy i niewybredny językowo artykuł Krzysztofa Stanowskiego pt. “Ogłupiali mnie długo i – o zgrozo – skutecznie. Jestem idiotą!”:
“Jestem idiotą.
Wiem, że Ewa Farna tyje, ale nie wiem, kto rządzi Chinami.
Wiem, że nowy iPhone jest dłuższy niż stary, a nie wiem, kto rządzi Chinami.
Wiem, że Depardieu został obywatelem Rosji, a nie wiem, kto rządzi Chinami.
Wiem, jak wygląda Marta Grycan, a nie wiem, kto rządzi Chinami.
Wiem, że Krzysztof Ibisz napisał książkę, a nie wiem, kto rządzi Chinami.
Wiem, że dziewczyna Lewandowskiego trenuje karate, a nie wiem, kto rządzi Chinami.”
Czytając to wyznanie najbardziej uderzyło mnie, że każda z zapamiętanych bzdur mogłaby zostać zastąpiona czymś pożytecznym, na przykład jeden członek chińskiego politbiura zamiast jednej nieważnej informacji. Marnujemy intelektualny potencjał w dużej części na totalne brednie, podczas gdy ktoś inny po prostu na tym zarabia.
“Mam pretensje do mediów, bo wydaje mi się, że szkołę ukończyłem jako osoba o trochę większej wiedzy o świecie. Odkąd zdałem się na zawodowych dziennikarzy, by mi tę wiedzę dostarczali, odtąd idiocieję. Moim zdaniem dzisiaj przeciętny Polak prawie nic nie wie o Polsce i ZUPEŁNIE NIC o świecie. Poważne tematy nakrywane są telewizyjną papką z gówna, i gówno na sam koniec w mojej (waszej?) głowie zostaje.”
Konkluzja artykułu jest bardzo pesymistyczna: jestem idiotą i tak już zostanie. Myślę jednak, że powinna ona być budująca: zwracajmy uwagę na to, co i o czym czytamy, nie zadowalając się tylko herbatą w plastikowym kubku. Zamiast zaczynać od końca i na tym poprzestać, cofnijmy się o krok.
Takim krokiem wstecz (chronologicznie), ale jednocześnie do przodu (bo przybliżającym nas do istoty sprawy), jest przyjrzenie się herbacianej codzienności. Soki i różne mrożone herbaty w butelkach w tajwańskim convenience store, czyli w małym sklepie typu żabka.
Robimy więc krok w tył (chronologicznie) po to, żeby zrobić krok w przód w kierunku zrozumienia herbacianej rzeczywistości. Bowiem przed erą Bubble Tea była (i trwa nadal) era herbaty w butelkach. Trudno wyobrazić sobie tajwański sklep bez różnorodnych herbat w mnóstwie wariantów. Jest herbata zielona, czarna, czerwona, jaśminowa, jęczmienna, z cukrem, bez curku, z małą ilością cukru, z mlekiem, bez mleka. To wszystko dostępne na każdym rogu i o każdej porze (tajwańskie “żabki” są otwarte całą dobę). Nasza mrożona Nestea w dwóch smakach naprawdę blado wypada przy tym bogactwie (nasza, czyli dostępna w polskich sklepach, bo właścicielem marki jest Nestle, a producentem Coca-Cola…).
Żeby lepiej pojąć skąd ta niesamowita różnorodność herbaty mrożonej, cofnijmy się o jeszcze jeden krok. Nie sposób bowiem zrozumieć fenomenu herbaty “fast foodowej” bez podstaw chińskiej kultury herbacianej, 茶文化. Wróćmy więc do korzeni, albo raczej – do liści, 茶叶…
中国六大茶类 (Zhōngguó liù dà chá lèi), Sześć Chińskich Wielkich Rodzajów Herbaty:
绿茶, herbata zielona,
白茶, herbata biała,
黄茶, herbata żółta,
乌龙茶 (inaczej 清茶), herbata Wulong (turkusowa),
红茶, dosłownie tłumacząc z chińskiego – herbata czerwona, w Polsce znana jako herbara czarna,
黑茶,dosłownie tłumacząc z chińskiego – herbata czarna, w Polsce znana jako herbara czerwona.
Każdy z rodzajów herbaty obejmuje setki gatunków, posiadających specyficzne cechy uzależnione od klimatu i miejsca uprawy Camellia sinensis, a także od stopnia fermentacji, palenia i obróbki. Uogólniając można powiedzieć, że Chińczycy najbardziej cenią sobie klasyczną herbatę zieloną, niefermentowaną i naturalną.
Autor powyższego artykułu pyta we wstępie w jaki sposób entuzjasta herbaty , któremu zależy nie tylko na walorach smakowych, lecz także na magii uzdrawiania, ma wybrać? Jest mnóstwo gatunków herbaty występujących w ramach Sześciu Wielkich Rodzajów, a jeszcze więcej marek – niczym gwiazd na niebie. Źródło: http://www.xincha.com
Pocieszające jest to, że dla przeciętnych mieszkańców Państwa Środka herbata to również bardzo trudny i skomplikowany temat. W chińskojęzycznym internecie jest mnóstwo stron przybliżających herbacianą tematykę.
Herbaciany kącik w fabryce w Chinach, Prowincja Zhejiang.
Znam jednak Chińczyków, którzy zajmując się zawodowo czymś zupełnie innym, jednocześnie pasjonują się herbatą. Dyrektor pewnej fabryki w mieście Taizhou (台州市) doskonale zna się na gatunkach Camellia sinensis, a w pracy chętnie otacza się akcesoriami herbacianymi, 茶具.
Wbrew tradycji, w Chinach herbata często serwowana jest w naczyniu szklanym.
I tak dobrnęliśmy do końca mojego wywodu. Wszystko zaczęło się od zielonego listka i wszystko się do niego sprowadza. Bez zielonego listka nie ma nic. Pamiętajmy o tym, choćbyśmy natknęli się na najbardziej wymyślną Bubble Tea… ?
W dobie globalizacji i kultury masowej tak łatwo zatracić się w ambalażach, tym co powierzchowne, nie pytając dlaczego coś jest takie, jakie jest. Rzeczywistość jest zawsze bardziej skomplikowana niż się wydaje. To niby oczywiste, ale paradoksalnie, w erze gdy dostęp do wiedzy nie jest już zarezerwowany dla elit, stereotypy i ignorancja mają się coraz lepiej. Można powiedzieć, że się czepiam, że to tylko herbata, ale tak właśnie powstały krzywdzące stereotypy na temat Chin – od niezrozumienia rzeczy najmniejszych.
Zastanawiam się, czy jest na świecie jakiś naród, który w takim stopniu jak Chińczycy potrafiłby narzucać innym nacjom swoje zwyczaje. W europejskiej historii rzadko zdarzało się, żeby najeźdźcy przejmowali język i kulturę podporządkowanego narodu. Tymczasem, Chińczycy nie musieli śpiewać “Nie będzie Mandżur (albo Mongoł) pluł nam w twarz”, bo zarówno mandżurska dynastia Qing jak i mongolska dynastia Yuan, mimo podboju Chin nie tylko nie wytrzebiły zwyczajów i języka Hanów, ale w dużym stopniu się zsinizowały¹. Kiedy w 2005 roku wyjechałam na Tajwan, też liczyłam na jakieś małe “zchińszczenie” mojej osoby. Wówczas, perspektywa poznania lokalnych zwyczajów była dla mnie tak fascynująca, że można to chyba porównać tylko ze spotkaniem z Marsjanami i możliwością obserwowania ich codziennego życia (ale bez całej tej obawy o ewentualność wszczepienia implantów, które, jak każdy wie, bardzo ciężko potem usunąć).
Oczywista oczywistość. Ktoś, kto wyjeżdża do Azji albo do jakiegokolwiek innego kraju musi się liczyć z faktem, że ludzie będą się tam zachowywać inaczej. Mało tego, ten ktoś powinien się pewnie liczyć z ewentualnością przejęcia niektórych lokalnych zachowań (no bo w końcu klimat, rozwiązania architektoniczne, rodzaj dostępnego pożywienia, organizacja czasu pracy trochę nas ograniczają). Ale w jaki sposób wytłumaczyć fakt, że Chińczycy przyjeżdżający do Polski są w stanie narzucić mi w moim własnym kraju swoje sino-zachowania i w ciągu kilku dni wpłynąć na pracę stołówki, w której jedzą “roboczy obiad” (ostatnio modne w korpomowie określenie working lunch, które ma usprawiedliwiać coś tak nieprofesjonalnego jak jedzenie..)?
Organizacja posiłków na sposób chiński zakłada, że na środku stołu znajduje się kilka lub kilkanaście potraw, z których każdy gość wybiera sobie to, na co ma ochotę (w praktyce zwykle próbuje wszystkiego po trochu). Podczas wspólnych posiłków nie zamawia się potraw indywidualnie. W Chinach zazwyczaj jedna osoba zaznacza w specjalnym restauracyjnym formularzu jakie dania będzie spożywać cała grupa. Obecnie można też zamawiać przez aplikację w telefonie, a rola kelnera powoli zostaje zredukowana do przyniesienia potraw do stołu.
Do blatu stołu przytwierdzony jest mniejszy, obracający się blat. Na nim kładzie się potrawy, których każdy gość może skosztować. Jak widać, z kieliszka do wina pije się wszystko. Toasty z mlekiem w roli głównej to w Chinach całkiem normalna sprawa.
Do blatu stołu przytwierdzony jest mniejszy, obracający się blat. Na nim kładzie się potrawy, których każdy gość może skosztować. Jak widać, z kieliszka do wina pije się wszystko. Toasty z mlekiem w roli głównej to w Chinach całkiem normalna sprawa.
Teoretycznie mogłabym w Polsce nie organizować posiłków na sposób chiński. Powiem więcej, nawet próbowałam zmusić Chińczyków do jedzenia po polsku. W końcu rùxiāngsuísú (入乡随俗 ), w wolnym tłumaczeniu “jeśli wejdziesz między wrony, musisz krakać jak i one…” to pierwsze chengyu, jakiego się nauczyłam. Okazuje się jednak, że za każdym razem obracało się to przeciwko mnie, ponieważ po pierwsze, i tak musiałam pomagać im w zamawianiu potraw. To są prawdziwi Chińczycy prosto z Chin, w dodatku w większości bez znajomości języków europejskich i europejskiej kuchni. Przy indywidualnym zamawianiu dla dziesięciu osób, łączny czas spędzony na “roboczym obiedzie” wydłuży się nawet o godzinę. No bo przecież pan Wang chce dokładnie wiedzieć, czy ryba jest smażona czy duszona, rzeczna czy morska. A pan Zheng jest mało zdecydowany (zresztą, który Chińczyk jest?) i potrzebuje dziesięciu minut żeby określić jakie chce ziemniaki. Po drugie, przez lata nauczyłam się, że sino-natura wygrywa zawsze i wszędzie, więc w gastronomii nie chce być inaczej. Tutaj dochodzimy więc do tego, co po drugie. Chińczycy wcale nie chcą pozostać przy indywidualnie wybranej potrawie. Po kilku kęsach zaczną zachęcać towarzyszy do spróbowania swojego dania (nie można zaprzepaścić żadnej okazji żeby podlizać się zwierzchnikowi, 上司 shàngsi), przekładać sobie kawałki mięsa, frytki i warzywa z talerza na talerz, tracąc przy tym część frykasów w transporcie. A i laowaiowi² coś się dostanie, przecież siedzi taki biedny ze swoją nudną i marną potrawą. Jeśli przypadkiem masz pod opieką kilku Chińczyków, to strzeż się i wiedz, że taka sytuacja może zdarzyć się nie tylko w przyfabrycznej kantynie, lecz także w restauracji Wierzynek w Krakowie. Aaaa! Nie, nie, nie. Nigdy więcej.
Nauczona doświadczeniami, w Polsce zawsze zamawiam dla Chińczyków hurtowo. Jak widać, wszyscy są szczęśliwi.
Nauczona doświadczeniami, w Polsce zawsze zamawiam dla Chińczyków hurtowo. Jak widać, wszyscy są szczęśliwi.
Dlatego, ze względu na własną wygodę rezygnuję z polonizowania Chińczyków i pozwalam im nawet podczas pobytu w Polsce pielęgnować swoją chińskość.
Ostatnio przypadło mi w udziale inne ekstremalne przeżycie. Wiadomo, że Chińczycy kochają herbatę co najmniej od czasów dynastii Tang, a kultura herbaciana, 茶文化 (chá wénhuà) jest sztuką samą w sobie. W codziennym zapracowanym chińskim życiu nie ma miejsca na długie herbaciane ceremonie 功夫茶(gōngfūchá).
Zestaw do parzenia herbaty w stylu 功夫(gōngfū). Gongfu (Kung fu) odnosi się do ludzkiego wysiłku włożonego w opanowanie jakiejś umiejętności na wysokim poziomie (na przykład osiągnięcia biegłości w sztuce herbacianej). Określanie chińskich sztuk walki jako Kung fu w językach europejskich jest w istocie wynikiem błędu w tłumaczeniu lub zrozumieniu źródłowego pojęcia, gdyż sztuki walki są przez Chińczyków określane jako 中国武术 (Zhōngguó wǔshù).
Zestaw do parzenia herbaty w stylu 功夫(gōngfū). Gongfu (Kung fu) odnosi się do ludzkiego wysiłku włożonego w opanowanie jakiejś umiejętności na wysokim poziomie (na przykład osiągnięcia biegłości w sztuce herbacianej). Określanie chińskich sztuk walki jako Kung fu w językach europejskich jest w istocie wynikiem błędu w tłumaczeniu lub zrozumieniu źródłowego pojęcia, gdyż sztuki walki są przez Chińczyków określane jako 中国武术 (Zhōngguó wǔshù).
Znajdzie się za to czas na wielokrotne zalewanie tych samych herbacianych liści. Codziennie rano dzielni Chińczycy zalewają więc gorącą wodą liście w swoim termosie, który zabierają ze sobą wszędzie. Już nawet w Polsce każde dziecko wie, że liście zalane gorącą wodą raz mają najlepszy zapach, zalane po raz drugi – najlepszy smak, a zalane po raz trzeci i więcej, służą długim i owocnym rozmowom z przyjacielem (w Polsce długie i owocne rozmowy z przyjacielem są zazwyczaj urozmaicane innymi płynami, ale jakaś zbieżność kulturowa występuje). Przybywszy do Polski, Chińczycy już od rana przygotowują swoje termosiki, więc przed rozpoczęciem z nimi spotkania należy uzbroić ich w podstawowy oręż – czajnik z gorącą wodą. Lubię chińską herbatę, ale jak większość rodaków zaczynam dzień od kawy. Któregoś dnia rano tłumaczyłam ustnie podczas szkolenia. Nie wszystko szło jak po maśle, zrobiło się trochę zamieszania i kilka razy musiałam wstawać do tablicy, na której znajdowały się objaśnienia. Potem wracałam na swoje miejsce, gdzie stała sobie moja kawa. Ku mojemu zdziwieniu za każdym razem gdy wracałam kawa była bardziej rozcieńczona, aby w końcu wejść w fazę kompletnej lury.
Po chwili okazało się, że pewien młody chiński inżynier chciał być uprzejmy i po prostu dolewał mi gorącej wody do kawy przy okazji dolewania jej do swojej herbaty. Myślał, że tak trzeba. Zresztą 开水(kāishuǐ), gorąca woda, to w Chinach temat fascynujący sam w sobie. Zrozumiałam wtedy jednak, że są granice sinizacji i od tej pory trzymam swój kubek w zasięgu wzroku. Być może przyjęłam, jak kiedyś Mandżurowie, chińskie imię i nazwisko, ale będę bronić ostatniego przyczółka polskości – swojej kawy…
Ciekawym zjawiskiem wpisującym się w kontekst chińskich wizyt w Polsce są zmiany na rynku bursztynu. Chińczycy w ciągu kilku lat przyczynili się nie tylko do znaczącego wzrostu cen biżuterii i surowca, ale również zrewolucjonizowali estetykę bursztynowych bransolet czy wisiorków (głównie jednak bransolet!). Jeszcze kilka lat temu próżno było szukać takich ozdób w polskich sklepach z bursztynem. Dziś, przemierzając gdańskie czy krakowskie Stare Miasto, często natykamy się na poniższe cuda w zakresie cenowym od około 500 zł do nawet 20 000 zł za sztukę.
bransoleta z bursztynu – ulubiona ozdoba chińskiego turysty
bransoleta z bursztynu – ulubiona ozdoba chińskiego turysty
Noszenie takich bransolet to w Chinach przede wszystkim domena mężczyzn. Tym lepiej dla właścicieli sklepów, bo mimo wielu pozytywnych zmian w kierunku równouprawnienia kobiet i mężczyzn (socjalizm ma swoje dobre strony), Chińczycy pozostają jednak społeczeństwem patriarchalnym. Jak w każdym takim społeczeństwie, w Chinach pieniądze trzymają głównie mężczyźni. Tak się składa, że chińscy mężczyźni nie oszczędzają na własnym luksusie (o ile ich na niego stać). A o tym, że ich stać, przekonali się już kilka lat temu wszyscy parający się handlem bursztynem w Polsce. Nie dziwi więc wynik małego eksperymentu, którego efekty przedstawiam poniżej.
Po lewej stronie mamy wyniki wyszukiwania po wpisaniu w wyszukiwarkę Google hasła bransoleta. Po prawej stronie widzimy wyniki po wpisaniu w tę samą wyszukiwarkę hasła 手串 (shǒu chuàn), czyli tego samego hasła po chińsku (Baidu pokazuje podobne wyniki). Ten przykład dowodzi chyba jednoznacznie dla kogo polskie sklepy przygotowały obecną ofertę stawiając na szlifowane kule, stylistykę, w której w Chinach utrzymane są bransolety nie tylko z bursztynu. Już nie turysta niemiecki ani amerykański jest najbardziej wyczekiwany przez sklepy z bursztynem, ale właśnie turysta z Państwa Środka. W ciągu ostatnich 5 lat, napędzana chińskim popytem cena bursztynu rosła średnio o 20-30 procent rocznie. W roku 2017 polski rynek bursztynniczy po raz pierwszy zanotował spadek ceny surowca. Chińscy kupcy tak bardzo podbili ceny polskiego bursztynu, że odbiorcy z USA i Europy Zachodniej całkowicie stracili zainteresowanie zakupami w Polsce. W tym roku na Międzynarodowych Targach Gdańskich po raz pierwszy nie dominowali Chińczycy. Chiński rynek zwyczajnie się nasycił.
Koniec bursztynowej hossy nie oznacza jednak, że sprzedawcy bursztynu powinni rozglądać się za nowymi projektami biżuterii, ponieważ Polska staje się ostatnio coraz bardziej popularnym celem wycieczek chińskich grup. Po Paryżu, Rzymie i Pradze przychodzi czas na nas. Chińczycy czują się nad Wisłą bardzo dobrze. Często słyszę od nich, że to pewnie dlatego, iż mamy, tak samo jak oni, socjalistyczne doświadczenia. A może dlatego, że też mamy smoka.
Być może Chińczycy wcale nie mają aż tak rozwiniętych sinizujących mocy, tylko po prostu jest ich tak bardzo dużo. Być może zamiast “sinizacja” powinnam raczej skupić się na słowie “globalizacja”. Nie wiem. Na pewno jednak wiem, że będę miała coraz więcej okazji do obserwacji, bo nasza globalna wioska staje się coraz mniejsza.
Przypisy:
¹Zjawisko sinizacji przybierało zupełnie różne oblicza w przypadku Mongołów i Mandżurów. Mongołowie często przejmowali kulturę, religię i języki ludów podbitych (a nie tylko Chińczyków) w całym swoim imperium, co zresztą przyczyniło się do jego rozpadu. Stopień sinizacji Mandżurów jest przedmiotem debaty historyków. Szkoła New Qing Historyzakwestionowała opiewaną wcześniej zdolność Chińczyków do przekazywania najeźdźcom zwyczajów, języka czy sposobu organizacji państwa. Nie można jednak podważać występowania tej zdolności w ogóle, a raczej dyskutować nad zakresem zjawiska. Inne kultury Dalekiego Wschodu również wiele zawdzięczają Chinom.
²Kolokwialne, lekko drwiące określenie obcokrajowca.
饼干, czyli o ciasteczkach 😊
Korzystamy z technologii, takich jak pliki cookie, do przechowywania i/lub uzyskiwania dostępu do informacji o urządzeniu. Brak zgody może niekorzystnie wpłynąć na niektóre funkcje.
Funkcjonalne
Zawsze aktywne
Przechowywanie lub dostęp do danych technicznych jest ściśle konieczny do uzasadnionego celu umożliwienia korzystania z konkretnej usługi wyraźnie żądanej przez subskrybenta lub użytkownika, lub wyłącznie w celu przeprowadzenia transmisji komunikatu przez sieć łączności elektronicznej.
Preferencje
Przechowywanie lub dostęp techniczny jest niezbędny do uzasadnionego celu przechowywania preferencji, o które nie prosi subskrybent lub użytkownik.
Statystyka
Przechowywanie techniczne lub dostęp, który jest używany wyłącznie do celów statystycznych.Przechowywanie techniczne lub dostęp, który jest używany wyłącznie do anonimowych celów statystycznych. Bez wezwania do sądu, dobrowolnego podporządkowania się dostawcy usług internetowych lub dodatkowych zapisów od strony trzeciej, informacje przechowywane lub pobierane wyłącznie w tym celu zwykle nie mogą być wykorzystywane do identyfikacji użytkownika.
Marketing
Przechowywanie lub dostęp techniczny jest wymagany do tworzenia profili użytkowników w celu wysyłania reklam lub śledzenia użytkownika na stronie internetowej lub na kilku stronach internetowych w podobnych celach marketingowych.