Zastanawiam się, czy jest na świecie jakiś naród, który w takim stopniu jak Chińczycy potrafiłby narzucać innym nacjom swoje zwyczaje. W europejskiej historii rzadko zdarzało się, żeby najeźdźcy przejmowali język i kulturę podporządkowanego narodu. Tymczasem, Chińczycy nie musieli śpiewać “Nie będzie Mandżur (albo Mongoł) pluł nam w twarz”, bo zarówno mandżurska dynastia Qing jak i mongolska dynastia Yuan, mimo podboju Chin nie tylko nie wytrzebiły zwyczajów i języka Hanów, ale w dużym stopniu się zsinizowały¹. Kiedy w 2005 roku wyjechałam na Tajwan, też liczyłam na jakieś małe “zchińszczenie” mojej osoby. Wówczas, perspektywa poznania lokalnych zwyczajów była dla mnie tak fascynująca, że można to chyba porównać tylko ze spotkaniem z Marsjanami i możliwością obserwowania ich codziennego życia (ale bez całej tej obawy o ewentualność wszczepienia implantów, które, jak każdy wie, bardzo ciężko potem usunąć).
Oczywista oczywistość. Ktoś, kto wyjeżdża do Azji albo do jakiegokolwiek innego kraju musi się liczyć z faktem, że ludzie będą się tam zachowywać inaczej. Mało tego, ten ktoś powinien się pewnie liczyć z ewentualnością przejęcia niektórych lokalnych zachowań (no bo w końcu klimat, rozwiązania architektoniczne, rodzaj dostępnego pożywienia, organizacja czasu pracy trochę nas ograniczają). Ale w jaki sposób wytłumaczyć fakt, że Chińczycy przyjeżdżający do Polski są w stanie narzucić mi w moim własnym kraju swoje sino-zachowania i w ciągu kilku dni wpłynąć na pracę stołówki, w której jedzą “roboczy obiad” (ostatnio modne w korpomowie określenie working lunch, które ma usprawiedliwiać coś tak nieprofesjonalnego jak jedzenie..)?
Organizacja posiłków na sposób chiński zakłada, że na środku stołu znajduje się kilka lub kilkanaście potraw, z których każdy gość wybiera sobie to, na co ma ochotę (w praktyce zwykle próbuje wszystkiego po trochu). Podczas wspólnych posiłków nie zamawia się potraw indywidualnie. W Chinach zazwyczaj jedna osoba zaznacza w specjalnym restauracyjnym formularzu jakie dania będzie spożywać cała grupa. Obecnie można też zamawiać przez aplikację w telefonie, a rola kelnera powoli zostaje zredukowana do przyniesienia potraw do stołu.
Do blatu stołu przytwierdzony jest mniejszy, obracający się blat. Na nim kładzie się potrawy, których każdy gość może skosztować. Jak widać, z kieliszka do wina pije się wszystko. Toasty z mlekiem w roli głównej to w Chinach całkiem normalna sprawa.
Teoretycznie mogłabym w Polsce nie organizować posiłków na sposób chiński. Powiem więcej, nawet próbowałam zmusić Chińczyków do jedzenia po polsku. W końcu rùxiāngsuísú (入乡随俗 ), w wolnym tłumaczeniu “jeśli wejdziesz między wrony, musisz krakać jak i one…” to pierwsze chengyu, jakiego się nauczyłam. Okazuje się jednak, że za każdym razem obracało się to przeciwko mnie, ponieważ po pierwsze, i tak musiałam pomagać im w zamawianiu potraw. To są prawdziwi Chińczycy prosto z Chin, w dodatku w większości bez znajomości języków europejskich i europejskiej kuchni. Przy indywidualnym zamawianiu dla dziesięciu osób, łączny czas spędzony na “roboczym obiedzie” wydłuży się nawet o godzinę. No bo przecież pan Wang chce dokładnie wiedzieć, czy ryba jest smażona czy duszona, rzeczna czy morska. A pan Zheng jest mało zdecydowany (zresztą, który Chińczyk jest?) i potrzebuje dziesięciu minut żeby określić jakie chce ziemniaki. Po drugie, przez lata nauczyłam się, że sino-natura wygrywa zawsze i wszędzie, więc w gastronomii nie chce być inaczej. Tutaj dochodzimy więc do tego, co po drugie. Chińczycy wcale nie chcą pozostać przy indywidualnie wybranej potrawie. Po kilku kęsach zaczną zachęcać towarzyszy do spróbowania swojego dania (nie można zaprzepaścić żadnej okazji żeby podlizać się zwierzchnikowi, 上司 shàngsi), przekładać sobie kawałki mięsa, frytki i warzywa z talerza na talerz, tracąc przy tym część frykasów w transporcie. A i laowaiowi² coś się dostanie, przecież siedzi taki biedny ze swoją nudną i marną potrawą. Jeśli przypadkiem masz pod opieką kilku Chińczyków, to strzeż się i wiedz, że taka sytuacja może zdarzyć się nie tylko w przyfabrycznej kantynie, lecz także w restauracji Wierzynek w Krakowie. Aaaa! Nie, nie, nie. Nigdy więcej.
Nauczona doświadczeniami, w Polsce zawsze zamawiam dla Chińczyków hurtowo. Jak widać, wszyscy są szczęśliwi.
Dlatego, ze względu na własną wygodę rezygnuję z polonizowania Chińczyków i pozwalam im nawet podczas pobytu w Polsce pielęgnować swoją chińskość.
Ostatnio przypadło mi w udziale inne ekstremalne przeżycie. Wiadomo, że Chińczycy kochają herbatę co najmniej od czasów dynastii Tang, a kultura herbaciana, 茶文化 (chá wénhuà) jest sztuką samą w sobie. W codziennym zapracowanym chińskim życiu nie ma miejsca na długie herbaciane ceremonie 功夫茶(gōngfūchá).
Zestaw do parzenia herbaty w stylu 功夫(gōngfū). Gongfu (Kung fu) odnosi się do ludzkiego wysiłku włożonego w opanowanie jakiejś umiejętności na wysokim poziomie (na przykład osiągnięcia biegłości w sztuce herbacianej). Określanie chińskich sztuk walki jako Kung fu w językach europejskich jest w istocie wynikiem błędu w tłumaczeniu lub zrozumieniu źródłowego pojęcia, gdyż sztuki walki są przez Chińczyków określane jako 中国武术 (Zhōngguó wǔshù).
Znajdzie się za to czas na wielokrotne zalewanie tych samych herbacianych liści. Codziennie rano dzielni Chińczycy zalewają więc gorącą wodą liście w swoim termosie, który zabierają ze sobą wszędzie. Już nawet w Polsce każde dziecko wie, że liście zalane gorącą wodą raz mają najlepszy zapach, zalane po raz drugi – najlepszy smak, a zalane po raz trzeci i więcej, służą długim i owocnym rozmowom z przyjacielem (w Polsce długie i owocne rozmowy z przyjacielem są zazwyczaj urozmaicane innymi płynami, ale jakaś zbieżność kulturowa występuje). Przybywszy do Polski, Chińczycy już od rana przygotowują swoje termosiki, więc przed rozpoczęciem z nimi spotkania należy uzbroić ich w podstawowy oręż – czajnik z gorącą wodą. Lubię chińską herbatę, ale jak większość rodaków zaczynam dzień od kawy. Któregoś dnia rano tłumaczyłam ustnie podczas szkolenia. Nie wszystko szło jak po maśle, zrobiło się trochę zamieszania i kilka razy musiałam wstawać do tablicy, na której znajdowały się objaśnienia. Potem wracałam na swoje miejsce, gdzie stała sobie moja kawa. Ku mojemu zdziwieniu za każdym razem gdy wracałam kawa była bardziej rozcieńczona, aby w końcu wejść w fazę kompletnej lury.
Po chwili okazało się, że pewien młody chiński inżynier chciał być uprzejmy i po prostu dolewał mi gorącej wody do kawy przy okazji dolewania jej do swojej herbaty. Myślał, że tak trzeba. Zresztą 开水(kāishuǐ), gorąca woda, to w Chinach temat fascynujący sam w sobie. Zrozumiałam wtedy jednak, że są granice sinizacji i od tej pory trzymam swój kubek w zasięgu wzroku. Być może przyjęłam, jak kiedyś Mandżurowie, chińskie imię i nazwisko, ale będę bronić ostatniego przyczółka polskości – swojej kawy…
Ciekawym zjawiskiem wpisującym się w kontekst chińskich wizyt w Polsce są zmiany na rynku bursztynu. Chińczycy w ciągu kilku lat przyczynili się nie tylko do znaczącego wzrostu cen biżuterii i surowca, ale również zrewolucjonizowali estetykę bursztynowych bransolet czy wisiorków (głównie jednak bransolet!). Jeszcze kilka lat temu próżno było szukać takich ozdób w polskich sklepach z bursztynem. Dziś, przemierzając gdańskie czy krakowskie Stare Miasto, często natykamy się na poniższe cuda w zakresie cenowym od około 500 zł do nawet 20 000 zł za sztukę.
bransoleta z bursztynu – ulubiona ozdoba chińskiego turysty
Noszenie takich bransolet to w Chinach przede wszystkim domena mężczyzn. Tym lepiej dla właścicieli sklepów, bo mimo wielu pozytywnych zmian w kierunku równouprawnienia kobiet i mężczyzn (socjalizm ma swoje dobre strony), Chińczycy pozostają jednak społeczeństwem patriarchalnym. Jak w każdym takim społeczeństwie, w Chinach pieniądze trzymają głównie mężczyźni. Tak się składa, że chińscy mężczyźni nie oszczędzają na własnym luksusie (o ile ich na niego stać). A o tym, że ich stać, przekonali się już kilka lat temu wszyscy parający się handlem bursztynem w Polsce. Nie dziwi więc wynik małego eksperymentu, którego efekty przedstawiam poniżej.
Po lewej stronie mamy wyniki wyszukiwania po wpisaniu w wyszukiwarkę Google hasła bransoleta. Po prawej stronie widzimy wyniki po wpisaniu w tę samą wyszukiwarkę hasła 手串 (shǒu chuàn), czyli tego samego hasła po chińsku (Baidu pokazuje podobne wyniki). Ten przykład dowodzi chyba jednoznacznie dla kogo polskie sklepy przygotowały obecną ofertę stawiając na szlifowane kule, stylistykę, w której w Chinach utrzymane są bransolety nie tylko z bursztynu. Już nie turysta niemiecki ani amerykański jest najbardziej wyczekiwany przez sklepy z bursztynem, ale właśnie turysta z Państwa Środka. W ciągu ostatnich 5 lat, napędzana chińskim popytem cena bursztynu rosła średnio o 20-30 procent rocznie. W roku 2017 polski rynek bursztynniczy po raz pierwszy zanotował spadek ceny surowca. Chińscy kupcy tak bardzo podbili ceny polskiego bursztynu, że odbiorcy z USA i Europy Zachodniej całkowicie stracili zainteresowanie zakupami w Polsce. W tym roku na Międzynarodowych Targach Gdańskich po raz pierwszy nie dominowali Chińczycy. Chiński rynek zwyczajnie się nasycił.
Koniec bursztynowej hossy nie oznacza jednak, że sprzedawcy bursztynu powinni rozglądać się za nowymi projektami biżuterii, ponieważ Polska staje się ostatnio coraz bardziej popularnym celem wycieczek chińskich grup. Po Paryżu, Rzymie i Pradze przychodzi czas na nas. Chińczycy czują się nad Wisłą bardzo dobrze. Często słyszę od nich, że to pewnie dlatego, iż mamy, tak samo jak oni, socjalistyczne doświadczenia. A może dlatego, że też mamy smoka.
Być może Chińczycy wcale nie mają aż tak rozwiniętych sinizujących mocy, tylko po prostu jest ich tak bardzo dużo. Być może zamiast “sinizacja” powinnam raczej skupić się na słowie “globalizacja”. Nie wiem. Na pewno jednak wiem, że będę miała coraz więcej okazji do obserwacji, bo nasza globalna wioska staje się coraz mniejsza.
Przypisy:
¹Zjawisko sinizacji przybierało zupełnie różne oblicza w przypadku Mongołów i Mandżurów. Mongołowie często przejmowali kulturę, religię i języki ludów podbitych (a nie tylko Chińczyków) w całym swoim imperium, co zresztą przyczyniło się do jego rozpadu. Stopień sinizacji Mandżurów jest przedmiotem debaty historyków. Szkoła New Qing History zakwestionowała opiewaną wcześniej zdolność Chińczyków do przekazywania najeźdźcom zwyczajów, języka czy sposobu organizacji państwa. Nie można jednak podważać występowania tej zdolności w ogóle, a raczej dyskutować nad zakresem zjawiska. Inne kultury Dalekiego Wschodu również wiele zawdzięczają Chinom.
²Kolokwialne, lekko drwiące określenie obcokrajowca.