谢谢, ale nie. Za te frykasy podziękuję

Kilka dni temu uczestniczyłam w kolacji służbowej (już właściwie nie chadzam do restauracji przy innych okazjach…). W zacnym międzynarodowym polsko – chińsko – francuskim gronie wybraliśmy się do nowo otwartej restauracji orientalnej z daniami kuchni chińskiej, wietnamskiej, tajskiej i japońskiej. Wszyscy moi współpracownicy byli zachwyceni, poza tymi z Chin. Smakowała im jedynie wietnamska zupa Pho, ale dania smażone były według nich przesolone i po prostu paskudne. Jednak największym ich grzechem była nieautentyczność, czyli fakt odbiegania od prawdziwych azjatyckich smaków. Skandal!

Ponieważ jestem osobą prowadzącą wyjątkowo bujne życie towarzyskie ;), piątek był zaledwie prologiem do reszty mojego emocjonującego weekendu. Dzień później spotkaliśmy się przy 火锅 huoguo, ognistym kociołku w mieszkaniu jednego z chińskich współpracowników (tych samych, którym nie przypadła do gustu azjatycka kuchnia made in Poland).

Trzeba przyznać, że kolega naprawdę się postarał z tym kociołkiem. Po oryginalne składniki jechał 90 kilometrów. Jednak prawda jest taka, że wielu z tych frykasów nie byliśmy w stanie przełknąć. 

Bardzo często spotykam się w Polsce z zachwytami nad kuchnią chińską. Oczywiście, bułki 包子 baozi czy smażony ryż 炒饭 chaofan smakują prawie każdemu. Jednak prawda jest taka, że z tego co kręci się na typowym chińskim stole przeciętny Europejczyk zje ze smakiem może połowę. I nie mam tu na myśli dań ekstremalnych, takich jak pijane krewetki, które są dosłownie pijane (między innymi dlatego, że odurzone alkoholem łatwiej uchwycić w pałeczki i zjeść żywcem). Nie mam też na myśli dania kantońskiego o nazwie Trzy piski 三叫鼠 san jiao shu, pod którą to nazwą kryją się żywe małe myszki w sosie sojowym, pierwszy pisk wydające przy uchwyceniu w pałeczki, drugi przy zamoczeniu w sosie, a trzeci przy umieszczeniu w ustach. Trzy piski są tak niewiarygodną potrawą, że sami Chińczycy często uważają je za legendę miejską, ale okazuje się, że coś takiego naprawdę istnieje.

Nie! Ja mam tutaj na myśli często spotykane dania, które ze względu na składniki, sposób przyprawienia albo marynowania po prostu nie przystają do europejskich gustów. 

Poniżej kilka zdjęć, które zrobiłam w nadmorskiej prowincji Zhejiang (na południu Chin). Wybrałam te potrawy, którymi bardzo często bywam raczona podczas kolacji, a widząc je, szybciej obracam stołem aby upewnić się, że mnie ominą. 

Już widzę te kolejki do restauracji serwujących….

Oczywiście, wiele zależy od regionu Chin. Pamiętam, że w Pingyao w prowincji Shanxi mogłam zjeść sto procent tego, co było na stole. A zjadłabym nawet sto pięćdziesiąt. Pingyao słynie z klusek gryczanych, które są naprawdę wyborne. Niewątpliwie w każdym miejscu w Państwie Środka możemy znaleźć pyszną potrawę i doświadczyć kulinarnego uniesienia. Mówiąc o “pięćdziesięciu jadalnych procentach” mam na myśli przede wszystkim proszone obiady i kolacje, podczas których jesteśmy zdani na potrawy wybrane dla nas przez Chińczyków. Możemy wówczas poznać kuchnię danego regionu o wiele mniej wybiórczo niż wtedy, gdy sami idziemy do restauracji i zamawiamy jeden posiłek według własnego gustu. Z drugiej strony, chociaż nie zdarzyło mi się to wiele razy, możemy z takiej kolacji wyjść głodni.

Wracając do przygotowanego przez mojego chińskiego kolegę, ognistego kociołka 火锅 huoguo… 

Zasadnicza różnica między europejskimi zupami a azjatyckim kociołkiem jest taka, że ten drugi służy do przygotowania potraw bezpośrednio na stole. Podczas gdy wywar gotuje się na wolnym ogniu, wrzucamy do niego pokrojone w cienkie plastry mięso, a także pierożki, warzywa, grzyby, tofu czy owoce morza. Gdy po kilku minutach składniki są już ugotowane, każdy gość wykłada je według uznania do swojej miseczki i spożywa bezpośrednio z niej. Mimo nazwy kojarzącej się z zupą, w całym tym przedsięwzięciu nie chodzi tak naprawdę o picie wywaru, lecz o zjedzenie tego, co się w nim ugotowało. 

Chociaż ognisty kociołek jest popularny w całych Chinach, to jednak istnieją znaczne regionalne różnice pod względem wrzucanych do niego składników. Pan Zhang pochodzi z prowincji Jiangxi, więc jest zrozumiałe, że przygotowane przez niego dodatki do kociołka były typowe dla kuchni Chin południowych. Nie zabrakło wodorostów, krewetek, wontonów oraz kulek rybnych. 

Poza tym, pan Zhang przygotował dwa wywary: jeden ostry (chwała mu za to, bo intensywne przyprawy potrafią wiele zagłuszyć), drugi neutralny. Smak łagodnego wywaru był dla mnie tak dojmujący, że aż poprosiłam kolegę o przepis żeby sprawdzić co w tym było. Teraz niestety myśli, że mi bardzo smakowało i zamierzam ugotować to samo, ale przynajmniej już wiem w jaki sposób uzyskuje się ten słodki, mdlący efekt: do kości wieprzowych dodajemy kolcowój chiński (nazwa handlowa: jagody goji) i białą rzodkiew, gotujemy przez 4 godziny, a następnie dodajemy mleko, anyż gwiazdkowy, cukier i imbir. Tragedia. 

Kociołek pana Zhanga to tylko przykład. Na prawie każdym stole chińskim znajduję coś, co pozbawia mnie apetytu. Dlatego jestem przekonana, że przeciętny Europejczyk nie będzie w stanie rozkoszować się wieloma potrawami kuchni chińskiej, tak samo jak Azjata nie będzie fanem wielu polskich potraw. To mało odkrywcze, ale w przypadku tak bardzo odległych od siebie tradycji kulinarnych naprawdę nie ma wyjścia: chcąc prowadzić w Polsce restaurację azjatycką po prostu trzeba się dostosować do lokalnych gustów.

Adaptowanie potraw różnych krajów na potrzeby lokalnego rynku gastronomicznego wpisuje się w zjawisko globalizacji, które dotyka dziś wszystkie dziedziny życia. Jestem ciekawa w jakim stopniu Polacy poszerzą swoje kulinarne horyzonty o prawdziwe smaki chińskie. W małomiasteczkowej Polsce od dawna jest miejsce na prowadzone przez Wietnamczyków restauracje orientalne, w dużych miastach popularność zyskują punkty z pierożkami baozi. Polska powiatowa prędzej czy później przyswaja trendy z metropolii, więc kto wie – być może już niedługo w każdym miasteczku RP będziemy mogli doświadczyć chińskich smaków. Fajnie by było, gdyby zamiast zmieniać smaki pod lokalną klientelę, udało się wyselekcjonować takie oryginalne potrawy, które smakują wszystkim. No, prawie wszystkim, bo zadowolenie ogółu jest niemożliwe.

Rozmyślając nad sprawami gastronomii dochodzę do jeszcze jednego wniosku: to, co mi w Chinach nie smakuje, nie smakuje mi strasznie, a to mi smakuje, smakuje mi bardziej niż cokolwiek i kiedykolwiek w Europie. Zupełnie tak, jak z całymi Chinami: to, czego się w nich nie cierpi, nie cierpi się do granic, ale to co się w nich kocha, kocha się do szaleństwa. 😉 

P.S. Pan Zhang nie miał w mieszkaniu kieliszków, dzięki czemu tego wieczoru odkryłam nowe zastosowanie dla naczyń do jajek na miękko ;). 

Wyspa nauczyła mnie spokoju. Rozmowa ze Sławkiem Giletyczem, od szesnastu lat na Tajwanie

Sławek Giletycz podczas rejsu geologicznego na Morzu Południowochińskim 

Gdy po ukończeniu studiów geologicznych na Akademii Górniczo – Hutniczej w Krakowie w 2002 roku wyjechał na Tajwan, jak większość obcokrajowców zaczynał od nauczania języka angielskiego. Dziś pracuje na uniwersytecie jako postdoc, ale ma na koncie także prowadzenie polskiej restauracji. Dział “Inspirujące wywiady” otwieram rozmową ze Sławkiem Giletyczem, fascynatem podróży, który opowiada w jaki sposób Tajwan pomógł mu stać się bardziej otwartym człowiekiem i całkowicie uwolnić od typowych dla Polaków frustracji. Szczerze mówi też o ciemnych stronach życia na wyspie. 

Szesnaście lat to szmat czasu. W jaki sposób Tajwan cię ukształtował? Azja potrafi odmienić Polaków, którzy mieszkają tam zaledwie dwa albo trzy lata, a ty spędziłeś na Formozie prawie całe dorosłe życie.

Właściwie to trudno powiedzieć. Tutaj dojrzewałem i nie jestem pewien, które moje cechy są ukształtowane przez Tajwan, a które ujawniłyby się z biegiem czasu niezależnie od mojego adresu (śmiech). Ale na pewno dzięki życiu tutaj pozbyłem się typowych dla Polaków cech, które dawniej miałem i które obserwuję za każdym razem, kiedy odwiedzam Polskę. Dzięki geograficznemu dystansowi który mam, pewne nasze narodowe cechy mnie wręcz uderzają.

 Jakie?

Jesteśmy sfrustrowani i niezadowoleni. Widzę to w sklepach, w urzędach, wszędzie! Mam wrażenie, że żyjemy w ciągłym strachu przed oceną ze strony innych, w nieustannym poczuciu zagrożenia. Kiedy idziemy do urzędu, to boimy się, że pani w okienku odeśle nas z kwitkiem za brak kropki w odpowiednim miejscu na podaniu. I ona często za ten brak kropki nas odsyła! 

A taka pani urzędniczka na Tajwanie nie odsyła?

Nie tylko nie odsyła, ale jeszcze pomaga z własnej inicjatywy. Kiedyś nie dopilnowałem czegoś, co dotyczyło dowodu rejestracyjnego samochodu. Przyszło pismo, groziła mi grzywna. Razem z żoną poszliśmy do urzędu, gdzie przez pół godziny czterech urzędników głowiło się, w jaki sposób bez naruszenia prawa pozwolić mi uniknąć płacenia kary. Ci ludzie całkiem bezinteresownie poświęcili swój czas i energię tylko po to, żebym nie musiał płacić. Na Tajwanie jest trochę tak, jak gdyby wszędzie miało się znajomości. Dzięki temu na co dzień naprawdę żyje się lżej. 

Z żoną Olimpią podczas święta żniw w wiosce aborygeńskiej. Olimpia prowadziła badania antropologiczne dotyczące autochtonicznej ludności Tajwanu.
Fragment centralnego pasma w okolicy Sandimen na południu Tajwanu

 Ja sama mam wrażenie, że obecnie ludzie na Tajwanie są jeszcze bardziej uprzejmi niż kilka, kilkanaście lat temu. W samolocie relacji Szanghaj – Tajpej współpasażer dał mi 1000 dolarów tajwańskich tylko po to, żebym miała przy sobie lokalną walutę zanim dojdę do kantora na lotnisku!

Obcokrajowcy są na Tajwanie bardzo lubiani. Kiedyś zastanawiałem się, czy ta życzliwość jest skierowana przede wszystkim do nas. Ale nie! Tajwańczycy są tacy również dla siebie nawzajem. Wydaje mi się, że wynika to między innymi z silnego poczucia wspólnoty, z myślenia, że to jest nasza wyspa, mieszkamy tutaj razem i musimy o nią dbać. 

No właśnie: wyspa. Wiele razy w naszych rozmowach zwracałeś uwagę na fakt, że istnieje coś takiego jak mentalność wyspiarza. Ludzie na każdej wyspie żyją trochę w izolacji od świata zewnętrznego. Widać to bardzo dobrze na przykładach wysp europejskich, zarówno małych jak i dużych. Wiele mówi się na przykład o różnicach między Anglikami a Europejczykami z kontynentu, ale też między Sycylijczykami a innymi Włochami. Małe wysepki także żyją swoim życiem. W przypadku  Tajwanu ta specyficzność ludzi, która wynika z położenia geograficznego, jest potęgowana przez sytuację polityczną.

Tak. Poczucie izolacji i wyobcowania jest tutaj z pewnością jeszcze większe niż u tych wyspiarzy, którzy znajdują się w spokojniejszym politycznym położeniu. Tutaj jest tak, jakby ludzie podświadomie czuli, że ta mała wyspa to jest wszystko, co mają. To taki paradoks, że mimo niepewnej od dziesięcioleci sytuacji międzynarodowej, Tajwan jest najbezpieczniejszym miejscem na świecie. Nikt tu nie ukradnie samochodu, bo niby dokąd miałby nim pojechać? Oczywiście, teoretycznie może go zabrać na drugi koniec wyspy, ale to poczucie ograniczenia jest tak głęboko zakorzenione w mentalności ludzi, że kradzieże zdarzają się bardzo rzadko. Zupełnie inaczej jest w Europie, gdzie można drogą lądową przemierzać tysiące kilometrów. To ciekawe, w jaki sposób położenie geograficzne wpływa na kulturę.


Główny krater wygasłego wulkanu na Zielonej Wyspie (綠島 Lu Dao), położonej 33 km na wschód od Tajwanu
Fragment mostu na wulkanicznej Zielonej Wyspie (綠島 Lu Dao)

Położenie geopolityczne Polski przyczyniło się do tego, że Polacy bardzo mocno żyją polityką. A jak to jest z twoimi znajomymi Tajwańczykami?

Szczerze mówiąc, czasami mam wrażenie, że Polacy bardziej ekscytują się sytuacją Tajwanu niż sami Tajwańczycy. Nie zrozum mnie źle – to nie jest tak, że Tajwańczykom jest wszystko jedno. Wręcz przeciwnie. Jednak większość ludzi, których znam ma już tylko nadzieję, że “pokojowe zjednoczenie narodu chińskiego” zapowiedziane przez przewodniczącego Chińskiej Republiki Ludowej Xi Jinpinga na rok 2049, nie nastąpi wcześniej. Są oczywiście różne ruchy i inicjatywy podkreślające niezależność Tajwanu, ale większość moich znajomych odbiera je jako niepotrzebne prowokowanie Chin, mogące tylko przyspieszyć ich wejście tutaj. Ono wprawdzie i tak się wydarzy, ale trzeba robić wszystko żeby ten moment opóźnić. Takie opinie słyszę najczęściej. Patrząc z zewnątrz mogłoby się też wydawać, że Tajwańczycy będą zachwyceni gestami solidarności płynącymi od obywateli innych krajów, ale takie gesty są często postrzegane negatywnie. Tajwan jest tak uzależniony gospodarczo od Chin, że nawet gdyby poradził sobie militarnie, to nie przetrwałby ekonomicznej izolacji. Tajwańczycy doskonale o tym wiedzą i zachowują się bardzo zachowawczo.

Kilka lat temu byłam w Kunshan w prowincji Jiangsu, w Chinach. Jest tam tyle tajwańskich firm, że czułam się prawie tak jak na wyspie. Po każdej fabryce oprowadzali nas Tajwańczycy. 

Dla wielu z nich to styl życia. Na Tajwanie biuro, na kontynencie, czyli 大陸 dalu, fabryka.

Na Tajwanie jedna żona, na kontynencie druga. Określenie waipo 外婆 , które w języku chińskim oznacza babcię od strony matki, na Tajwanie ma też drugie znaczenie: zewnętrzna kochanka, kochanka w Chinach.

 Tak. Więzi z Chinami są naprawdę silne (śmiech). 


Droga promem na Zieloną Wyspę (綠島 Lu Dao)

Mimo tych więzi, jest też sporo różnic między Chińczykami i Tajwańczykami. Oczywiście, Tajwańczyków czy Chińczyków trudno postrzegać jako jednorodną grupę, ale na pewno jest coś, co szczególnie zwróciło twoją uwagę.

Mam wrażenie, że rozmowa z Chińczykami jest bardziej merytoryczna i bezpośrednia. Jednak najbardziej zdziwiło mnie to, że w Chinach można normalnie, bez podtekstów porozmawiać z koleżanką! Podczas konferencji naukowych dyskutowaliśmy po partnersku, zarówno podczas części oficjalnej jak i przy obiedzie. Nigdy nie pojawiła się typowa dla Tajwanu niezręczność przy okazji kontaktów. 

Niezręczność?

Na Tajwanie jakikolwiek kontakt mężczyzny z kobietą jest od razu interpretowany jednoznacznie. Jeśli na przykład kolega odwiezie koleżankę do domu po pracy, to na drugi dzień cała firma mówi o tym, że łączy ich coś więcej niż relacje zawodowe (ujmując to delikatnie, bo prawdopodobnie pójdzie fama, że byli razem w motelu). Podobnie kończy się pójście z koleżanką z pracy na lunch. W Chinach relacje z kobietami wydają mi się bardziej partnerskie i bezpośrednie, zbliżone do tego co znamy z Europy.

To jest chyba pozytywny aspekt chińskiego socjalizmu. Społeczeństwo Tajwanu nie doświadczyło ruchów i kampanii Chińskiej Republiki Ludowej, więc wiele pięknych cech chińskiej kultury jest tu wciąż żywych. Jednak z drugiej strony pozostaje też bardziej tradycyjne i patriarchalne niż społeczeństwo kontynentu. Żona na wyspie zwykle idzie kilka kroków za mężem. W Chinach to rzadki widok.

Na Tajwanie obowiązuje dość tradycyjny model rodziny z dominującym i decydującym mężem, choć żadne społeczeństwo nie jest jednolite i tutaj też zdarzają się wyjątki.

A czy w takim tradycyjnym społeczeństwie jest miejsce na polską restaurację?

Moim zdaniem jest. Gdyby nasza knajpa była w Tajpej, a nie w małym mieście, to działalibyśmy do dziś. W każdy weekend mieliśmy lokal pełen gości, często przyjeżdżali ze stolicy. Błędem okazało się wybranie przez nas lokalizacji w prowincjonalnym Zhongli .

“Oak” 老橡樹 “Pod Debem” First Polish Restaurant in Taiwan, restauracja działająca w latach 2012 – 2014 w Zhongli (inne spotykane pisownie: Jungli, Jongli, Jhongli, Chungli) , w okręgu Taoyuan.

A poza tym, jak się prowadziło ten biznes? 

To była masakra. Trzy godziny snu, reszta doby w pracy. Ale taka jest specyfika prowadzenia gastronomii wszędzie na świecie. Co do tego nie mam żadnych złudzeń. Knajpa to jest fabryka, która cały czas musi pracować. Prowadzenie restauracji, szczególnie w kraju o zupełnie innych uwarunkowaniach kulturowych i ekonomicznych, jest bardzo trudnym i wyczerpującym zajęciem. Ale nabraliśmy doświadczenia, poznaliśmy dzięki temu wielu ciekawych ludzi, organizowaliśmy wydarzenia kulturalne i towarzyskie, podczas których zawsze mieliśmy pełną salę. To pokazało,  że na Tajwanie naprawdę jest zapotrzebowanie na miejsce spotkań dla Polaków, ale także dla Tajwańczyków zainteresowanych “egzotyką”, bo dla nich jesteśmy takim właśnie krajem: egzotycznym.

Czy Tajwańczykom smakowało to dziwne polskie jedzenie?

Przed otwarciem restauracji radzono nam, żebyśmy zmienili polskie potrawy pod podniebienia azjatyckie, żeby było trochę kwaśno, trochę słodko, czasem ostro. Było niebezpieczeństwo, że nasze potrawy będą dla Tajwańczyków za słone. Jednak ja i żona, a także moja mama która przez dwa lata odpowiadała w restauracji za kuchnię, postanowiliśmy znaleźć takie potrawy, które będą smakowały miejscowym klientom bez zmieniania tradycyjnej receptury. I udało nam się. Najbardziej smakowały im żurek i flaki.

Moje doświadczenia związane z gustami kulinarnymi Chińczyków są podobne. Za to najbardziej nielubiane są pierogi ruskie i barszcz czerwony.

Tak, pierogi ruskie u nas nie schodziły, ale nie mogę się odnieść do barszczu, bo był problem z burakami i nie mieliśmy go w menu (śmiech). 

Przeglądając wasze zdjęcia z Tajwańczykami, zarówno z restauracji jak i z innych miejsc, można uznać że Tajwan to rajska wyspa, zamieszkała przez przyjaznych i zawsze uśmiechniętych ludzi. Jednak oboje wiemy, że istnieje druga strona tego uśmiechu. Tajwańska serdeczność i dobre wychowanie jest w dużej mierze oparte na chińskiej koncepcji twarzy 面子 mianzi. Jedną z jej zasad jest kontrolowanie emocji w każdej sytuacji. 

Na Tajwanie bardzo trudno spotkać się z niekulturalnym zachowaniem. Pierwszy kontakt z Tajwańczykami jest wspaniałym doświadczeniem. Tajwan jest często opisywany jako najbardziej przyjazne miejsce na świecie. Ta druga strona mianzi jest uciążliwa głównie dla osób żyjących tutaj dłużej, ponieważ rozwiązanie konfliktu w drodze bezpośredniej konfrontacji jest niemożliwe. Czasami jest to bardzo frustrujące, bo dotyczy przyziemnych spraw, które w naszej kulturze byłyby rozwiązane błyskawicznie. Na przykład, jeśli w miejscu pracy nieświadomie wylewasz fusy do zlewu, który nie jest do tego przeznaczony, to nikt nie zwróci ci uwagi wprost. Zamiast tego, cała firma będzie rozmawiać o tobie za plecami, aż w końcu po miesiącu ktoś powie ci bardzo delikatnie, że tak nie można. Albo przykład z komunikowaniem się po angielsku: Tajwańczycy przytakują słuchając twojej wypowiedzi nawet wtedy, kiedy nic nie rozumieją. Możesz sobie mówić i mówić. Oni mogą nic nie zrozumieć, ale nie przyznają się do tego, ponieważ najgorsza jest  dla nich perspektywa utraty twarzy spowodowana ujawnieniem faktu, że nie posiadają jakiejś wiedzy lub umiejętności. 

Jak po szesnastu latach dajesz sobie radę z tymi sytuacjami?

Przede wszystkim nauczyłem się, że bezpośrednią konfrontacją niczego się tutaj nie załatwi. Emocjonalne “postawienie kawy na ławę”, czyli mechanizm który w sytuacjach konfliktowych włącza się Polakom, spotka się tutaj z jeszcze większym usztywnieniem. Na Tajwanie uratować może nas tylko spokój i cierpliwość. 

Czyli przez cały twój czas na Tajwanie nie widziałeś wybuchu złości? 

Nie.

Chiny pod pewnymi względami jednak bardzo różnią się od wyspy. Pamiętam, jak kiedyś na lotnisku w Szanghaju byłam świadkiem takich  krzyków, jakby obdzierano kogoś ze skóry. Okazało się, że z powodu słabej widoczności wywołanej smogiem odwołano lot do Phuket w Tajlandii i pasażerowie wrzeszczeli na obsługę. Mój lot do Tajpej też był wtedy odwołany, ale Tajwańczycy czekali sobie spokojnie na dalszy bieg wydarzeń, a najbardziej zestresowaną osobą w tej grupie byłam prawdopodobnie ja. 

Kiedy blokują się tajwańskie autostrady, to ludzie grzecznie stoją, czasem bardzo długo czekając na wznowienie ruchu. Nikt nie wychodzi z samochodu, nikt nie przeklina. Być może ludzie się denerwują, ale tutaj nie ujawnia się prawdziwych emocji. Ta powściągliwość ma dwie strony, pozytywną i negatywną. Z jednej strony nikt nie będzie dla ciebie niemiły, z drugiej strony możesz na przykład nigdy nie dowiedzieć się, że robisz coś nie tak i bez żadnego ostrzeżenia zostać zwolniony z pracy. Nie ma na to rady. Tutaj jest taka kultura, trzeba ją zaakceptować i nauczyć się w niej poruszać.


Prezentacja o trzęsieniach ziemi i aktywnym Tajwanie dla palcówki dyplomatycznej Danii i Duńczyków mieszkających na wyspie

Tobie się udaje. Zaczynałeś na Tajwanie jako nauczyciel angielskiego, a teraz pracujesz na uniwersytecie w swojej dziedzinie.

W pewnym momencie, po tym jak zacząłem poznawać Tajwan i jego przyrodę, dojrzałem do powrotu do geologii. Napisałem kilka listów motywacyjnych. Odpowiedziała mi pani profesor z 國立中央大學, National Central University . Zostałem jest asystentem, 助理 zhuli do spraw badań w projekcie geofizycznym. Po dwóch latach projekt się skończył, ale okazało się, że mogę zacząć robić doktorat. No i zacząłem. Doktorat trwał siedem lat, bo na Tajwanie uniwersytety są zorganizowane według systemu amerykańskiego. Obecnie pracuję jako postdoc na NCU, czyli na mojej macierzystej uczelni, ale w międzyczasie pracowałem w 國立臺灣大學, National Taiwan University.  Dziś mogę powiedzieć, że jestem zarówno wychowankiem, jak i pracownikiem tajwańskiej edukacji akadmickiej.

I jak ją oceniasz?

Tajwańczycy są świetni w obrabianiu danych, ale gorsi w ich analizie i interpretacji. Dlatego uczelnie tajwańskie cały czas szukają możliwości współpracy z Francją, Niemcami czy Stanami Zjednoczonymi. 

Społeczeństwo wyspy to według oficjalnych danych w 95 procentach Chińczycy Han. Można tutaj zaobserwować cechy typowe dla chińskiej kultury, na przykład znaczącą rolę 關係 guanxi. Co to dla ciebie oznacza w praktyce, w pracy na uczelni?

Na przykład to, że jeśli nawet będę najlepszym geologiem na całym Tajwanie, to w przypadku redukcji etatów zostanę zwolniony, żeby pracę mógł zatrzymać ktoś z wewnętrznego kręgu, Tajwańczyk. Mój dorobek i umiejętności w tym momencie po prostu przestaną się liczyć. Mimo wielu pozytywów życia na Tajwanie nie zapominam, że tutaj zawsze będę 外國人 waiguorenem. Aczkolwiek to jest akurat coś, do czego każdy obcokrajowiec, biały czy czarny, dość szybko się przyzwyczaja. Wyglądamy i mówimy inaczej. Choćbyśmy mieszkali tutaj całe życie, zawsze będziemy postrzegani jako obcy. 

Notatki Sławka o geologii ogólnej (podczas nauki języka chińskiego)

 Czy w takim razie rozważasz powrót do Polski?

Z jednej strony chciałbym wrócić, zwłaszcza że poziom życia na Tajwanie cały czas spada. Z drugiej strony czuję, że coraz bardziej wrastam w wyspę. Ostatnio, po tylu latach, zacząłem chodzić na zajęcia 武術 wushu z prowadzącym starszym panem, prawdziwym mistrzem sztuk walki. Wiem, że brakowałoby mi tego, gdybym znowu zamieszkał w Polsce. Brakowałoby mi też przyrody, która na Tajwanie jest bardzo ciekawa i zróżnicowana. Mogę pojechać na południe i pobyć w klimacie tropikalnym, mogę pojechać na zachód, do naszych Aborygenów (do wioski, w której żona Sławka, Olimpia, prowadziła badania antropologiczne – przyp. red.). Wyspa interesuje mnie też zawodowo, bo jest aktywna geologicznie. 


Łupki metamorficzne południowego Tajwanu

Flisz centralnego Taiwanu

Tajwan leży w miejscu kolizji wielkiej tektonicznej płyty Euroazji i Filipin. Płyty zderzają się z dość wysoką prędkością około 8 centymetrów na rok. To szybciej, niż rośnie twój paznokieć. Dlatego mamy na Tajwanie wysoką geologiczną aktywność: uskoki, wypiętrzanie, spowodowane nim lawiny, błotne rzeki. W przeciwieństwie do Polski, która jest starym lub średnio starym kawałkiem kontynentu, Tajwan jest młodym, wypiętrzającym się dopiero orogenem. Pięć milionów lat temu nie było go wcale. To bardzo ciekawe miejsce dla badaczy zajmujących się na przykład geomorfologią i geologią strukturalną, bo pewne rzeczy można zaobserwować tu gołym okiem zamiast uczyć się o nich z książki.

Wygląda na to, że to wymarzone miejsce dla ciebie. Czy łatwo jest ci się tutaj rozwijać?

Jeszcze dwa lata temu powiedziałbym, że tak. Obecnie finansowanie badań naukowych zostało mocno obcięte. Jest to związane z polityką Tsai Ing-wen, której pod względem podejścia do nauki blisko jest do Donalda Trumpa. Nie wierzy w globalne ocieplenie, więc przerywa różne projekty, na przykład carbon storage, projekt polegający na pompowaniu pod ziemię dwutlenku węgla do specjalnych zbiorników, dzięki czemu na wiele lat można zredukować efekt cieplarniany. Robią to Niemcy czy Norwegia, na Tajwanie inicjatywę wstrzymano. Trudno powiedzieć, jak będzie wyglądała tutaj przyszłość akademicka. Z jednej strony obecna władza, chcąc odciąć się od Chin i podkreślać odrębną tajwańską tożsamość, bardzo wspiera finansowo Aborygenów, kosztem między innymi badań naukowych. Z drugiej strony, profesor tajwańskiej uczelni może starać się o grant na swojej uczelni i brać pieniądze z Chin, pracując cały czas na wyspie. Ja sam na podobnym do mojego stanowisku mogę na kontynencie zarabiać trzy razy więcej. Chiny wygrywają Tajwan za pomocą pieniędzy. 

Czasy na Tajwanie były niepewne, a teraz są jeszcze bardziej. Mimo to mówisz, że to właśnie tutaj nauczyłeś się spokoju.

Od szesnastu lat żyję wśród ludzi, którzy są spokojni. W sytuacjach, w których Polak dawno by wybuchnął, oni pozostają grzeczni i kulturalni. Jeśli wrócę kiedyś do Polski, to dzięki latom spędzonym na Formozie będę umiał cieszyć się wszystkim bez tego stresu, który często obserwuję u rodaków. Dlatego uważam, że warto przyjechać na Tajwan dla przyrody czy kultury, ale przede wszystkim po to, żeby nabrać dystansu do samego siebie.